– Zastanawiam się czy trener Ojrzyński ma dziś pomysł, jak wybrnąć z tej sytuacji, a ta jest naprawdę beznadziejna. Grania jest jeszcze sporo, punkty zostaną podzielone, ale jest dziś Górnik najsłabszą i najbardziej „nijaką” drużyną w lidze – mówi Grzegorz Mielcarski, były zawodnik Górnika, a obecnie ekspert piłkarski.
Był pan w niedzielę na Roosevelta. Jakie wrażenia?
Grzegorz Mielcarski: – Jeżeli pyta pan o otoczkę, stadion i atmosferę, to kapitalne. Świadomie zaparkowałem samochód dosyć daleko od obiektu, by się przejść i „poczuć” ten klimat. To było fantastyczne. Panowie po sześćdziesiątce, z brzuszkami i szalikami. Otwarty bagażnik, trzech-czterech panów rozlewa „połówkę”, wszyscy żyją meczem, dziadkowie idą z wnukami. Miałem wrażenie, że wraca atmosfera sprzed 20-30 lat, kiedy mecz piłkarski był wydarzeniem absolutnie najważniejszym, którym żyją wszyscy w promieniu wielu kilometrów od stadionu. Zderzenie tego z tym, co gospodarze pokazali na boisku było jednak bardzo bolesne. To dwa inne światy. Nie spodziewałem się po Górniku cudu, ale też nie przypuszczałem, że mogą zagrać tak żenująco nijak. Ruch już w pierwszej połowie był trochę lepszy, a w drugiej grał na poziomie dla zabrzan nieosiągalnym.
Problemem zabrzan jest wiek?
– Surma pokazał, że to nie jest problem, jeżeli jest się dobrze przygotowanym do sezonu. Inna rzecz, że w Ruchu proporcje są mądrze rozłożone. Było miło patrzeć, jak Stępiński radzi sobie z graczami Górnika. Upada, wstaje, walczy i jeszcze daje radę. Ojrzyński postawił na doświadczenie, ale wyszło z tego… Kiedy dwóch 30-latków z jednej drużyny zderza się w walce o piłkę, kiedy dwóch facetów skacze sobie do oczu, kiedy „pomysłem” na mecz są zagrania Szeweluchina na 40-50 metrów, z których połowa nie trafia nawet do adresata, to coś jest nie tak.
Grzech główny Górnika?
– Mam wrażenie, że doświadczeni piłkarze doskonale zdawali sobie sprawę, że fizycznie odstają od Ruchu, że nie dadzą rady grać pressingiem, a „klepać” piłką nie są w stanie. Decyzji trenera też nie rozumiem. Każdy od lat wie, że Paweł Golański potrzebuje 6-7 meczów, by złapać odpowiedni rytm, tymczasem wszedł w trudnym momencie na lewą pomoc. Steblecki nie grał rewelacyjnie, ale dlaczego piłkarz, który jeszcze jest w stanie coś w ofensywie zdziałać, zszedł przy niekorzystnym wyniku? Wyglądając tak źle fizycznie, Górnik podjął ogromne ryzyko zmieniając ustawienie i narażając się na kontry. Przy wyniku 0:1 jeszcze mógł się wydarzyć jakiś cud – wolny, rzut rożny, może błąd obrony – ale po stracie drugiego gola już nie. Żal było patrzeć na Janotę i Korzyma. Ich gra to obraz kilkunastu transferów Górnika. Kto z tych piłkarzy podniósł jakość? O kim można powiedzieć, że się sprawdził? Może Kante da w perspektywie trochę jakości, a to też nie jest snajper. Grudniowe mecze wygrała zabrzanom „mieszanka” doświadczenia i młodości. Nawet jeżeli Słodowy, Kurzawa, Skrzypczak czy taki Sadzawicki nie są artystami, to potrafili biegać, zostawiali na boisku „serce”. I co? Klub się ich zimą pozbył, ewentualnie nie wychodzą już na boisko.
Jaka przyszłość czeka Górnika?
– W tej dalekiej Górnik mimo wszystko zyskał duży argument, jakim jest stadion. Myślę, że to w końcu znajdzie przełożenie na jakość, ale problemem jest „tu i teraz”. Szczerze? Naprawdę zastanawiam się czy trener Ojrzyński ma dziś pomysł, jak wybrnąć z tej sytuacji, a ta jest naprawdę beznadziejna. Grania jest jeszcze sporo, punkty zostaną podzielone, ale jest dziś Górnik najsłabszą i najbardziej „nijaką” drużyną w lidze. Piłkarze sprawiają wrażenie „wypalonych”, nie mających kompletnie pomysłu na to, jak się pozbierać po tegorocznym falstarcie.
Więcej w „Sporcie” lub na www.katowickisport.pl
Źródło: Sport
Foto: google.com