Górnik Zabrze tylko dwa razy w ciągu ostatnich 26 lat wywoził komplet punktów ze stadionu przy Łazienkowskiej po meczu z Legią Warszawa. Szczególnie w pamięć zapada zwycięstwo drużyny prowadzonej przez Jana Żurka z 18 października 1998 roku, kiedy bramkę dla Trójkolorowych zdobył… przyszły policjant, a schodzących z boiska piłkarzy naszej drużyny żegnały latające drewniane sztachety.
Sporo prawdy jest w porzekadle, że w piłce nożnej jakiś stadion czy rywal może danej drużynie „nie leżeć”. O ile Górnik w ostatnich latach regularnie umiał urywać punkty chociażby Rakowowi Częstochowa czy Pogoni Szczecin, o tyle już z Cracovią czy Puszczą Niepołomice od kilku lat mamy regularne ciężary.
Do jednych z najmniej gościnnych dla Górnika stadionów Ekstraklasy należy bez wątpienia obiekt przy Łazienkowskiej w Warszawie. Domowy stadion Legii z natury stanowił dla nas twierdzę nie do zdobycia, wspinając się na wyżyny naszych umiejętności umieliśmy co najwyżej tam zremisować. Czasami zwycięstwa pozbawiali nas sędziowie i tutaj szczególne pozdrowienia kierujemy w stronę sędziego Redzińskiego…
Wygraliśmy z kolei w Warszawie w ciągu minionych 26 lat tylko dwa razy, ale co to były za zwycięstwa. Szczególną wagę miał triumf naszej drużyny w stolicy 18 października 1998 roku. Mecz prowadził sędzia Grzegorz Kasperkowicz z Poznania, który dołożył wszelkich starań, by tutaj kontrowersji nie było i wygrał futbol. Tak też się stało. Do samego niemal końca spotkania utrzymywał się bowiem bezbramkowy remis. Obie drużyny miały swoje okazje na zdobycie bramki, ale piłka nie chciała wpaść do siatki.
W 90. minucie gry piłkę meczową miał na nodze Tomasz Sobczak, który stanął w sytuacji sam na sam z Grzegorzem Szamotulskim, ale bramkarz Legii sparował piłkę na rzut rożny. Przed dośrodkowaniem z kornera przy Łazienkowskiej rozległ się niewiarygodny tumult. Stary stadion Legii słynął bowiem z drewnianej trybuny, która echo tupiących czy skaczących kibiców niosła na pół stolicy.
Kibice Legii nie ustrzegli jednak swojej drużyny od utraty bramki. Piłkę dośrodkował z rzutu rożnego Michał Probierz, a w pełni za zmarnowaną sytuację sprzed kilkudziesięciu sekund zrehabilitował się Sobczak, który trafił do bramki głową. Rozpaczliwie na linii próbował interweniować jeszcze Jacek Bednarz, ale na próżno. – Znowu ta Legia i Legia – śmieje się Tomasz Sobczak. – Ten mecz długo się za mną ciągnął. Cieszę się, że moja bramka dała nam wtedy zwycięstwo. Nie spodziewałem się, że na kolejne przyjdzie nam czekać ponad 20 lat – przyznaje napastnik Górnika.
Co ciekawe, bohater Trójkolorowych na placu gry pojawił się raptem dziesięć minut wcześniej. Wielkiej kariery swoją drogą nie zrobił. Po odejściu z Zabrza występował jeszcze w kilku innych klubach, ale z natury w niższych klasach rozgrywkowych. Nic więc dziwnego w tym, że wielkiej fortuny na piłce się nie dorobił i po zakończeniu przygody z futbolem musiał podjąć się pracy zawodowej. Co ciekawe, daleko od piłki nożnej nie odszedł, bo został… policjantem prewencji i zabezpieczał m.in. mecze piłki nożnej.
– Stadion w Warszawie nie był dla nas szczególnie gościnny. W tamtych czasach częściej Legia wygrywała w Zabrzu, niż my na jej terenie. Trzeba jednak przyznać, że może i Górnik w tamtych czasach nie zasługiwał, żeby bić hegemona jakim była Legia na jej stadionie. W klubie się nie przelewało, nie byliśmy czołową drużyną tej ligi. Serca nam nie brakowało, woli walki też nie. Czasami brakowało po prostu umiejętności – ocenia Mieczysław Agafon, pomocnik Górnika.
Bramka Sobczaka i zwycięstwo Górnika rozsierdziła stołecznych kibiców. Ci dobyli drewnianych sztachet, którymi obudowana była trybuna i ciskali je na boisko. – Było trochę strachu, ale taki był klimat piłki nożnej w tamtych latach – śmieje się Sobczak.
Najbardziej triumf przy Łazienkowskiej ucieszył ówczesnego prezesa zabrzańskiego klubu, Stanisława Płoskonia. Działacz pochodził z Warszawy. Wielu wypominało mu, że na początku swoich rządów przy Roosevelta rzekomo nosił w klapie herb Legii. Patrząc na jego zachowanie po tym spotkaniu, można jednak te legendy włożyć między bajki. Zresztą także kibice klubu ze stolicy nie darzyli Płoskonia szczególną sympatią. Gości z Zabrza powitał na tym meczu rozwieszony transparent: „Zamiast konia – bij Płoskonia”.
– Najwięcej frajdy z naszego zwycięstwa miał ówczesny prezes Górnika, Stanisław Płoskoń. Kibice Legii wywiesili dedykowany jego osobie brzydki transparent, który miał go obrazić, a on po meczu był taki szczęśliwy, że powiedział, że chce ten transparent kupić. Był niewątpliwie oryginalnym człowiekiem – puentuje ze śmiechem Jan Żurek, trener zwycięskiej drużyny z 1998 roku.
18 października 1998 godz. 17:30
Legia Warszawa – Górnik Zabrze 0:1 (0:0)
0:1 – Sobczak 90′
Legia: Szamotulski – Skrzypek, Zieliński, Mosór, Janiak (61′ Bednarz), Murawski, Magiera (84′ Solnica), Czereszewski, Wiechowski (74′ Włodarczyk), Karwan, Kucharski.
Górnik: Bledzewski – Wiśniewski, Kolasa, Lekki, Kosowski, Probierz, Dźwigała (69′ Brosz), Kompała, Agafon (87′ Krzętowski), Gacek (79′ Sobczak), Gierczak.
Sędzia: Grzegorz Kasperkowicz (Poznań).
Widzów: 6000.
Graj i wygrywaj z nami na betcris.pl
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl
Mnie bramka Sobczaka zapadła w pamięć jako zdobyta z woleja. Ale może już pamięć zawodzi. A samej bramki nie umiem odnaleźć w internecie. Kto pamięta? Wiem natomiast, że Tomek wykonał wtedy cieszynke w stylu Laudrupa na MŚ 🙂
super by było wygrać i zaspiewać……hej Tejo Górnicy sie z ciebie smiejo.
Piękna sprawa sobie te nazwiska przypomnieć 🙂
Kolejka następna ,1;3 z Bełchatowem u siebie.Autsajder.Lata 90 skorumpowane do cna.Kasperkowicz sędzia jeden z nielicznych z lat 90 z sumieniem.2 dekady póżniej był sędzia Trochimiuk którego udupili bo był niewygodny.
Jak dobrze pamiętam około 500 osób było wtedy na sektorze gości.Na lata 90 był to jeden z liczniejszych wyjazdów.