Przed sobotnim Śląskim Klasykiem, pomiędzy Górnikiem Zabrze a GKS-em Katowice nasz serwis przygotował cykl wywiadów z osobami łączącymi oba kluby. W piątej odsłonie cyklu „Rozmówki żabolsko-gieksiarskie” głos oddajemy Przemysławowi Pitremu.
METRYCZKA
Imię: Przemysław
Nazwisko: Pitry
Data urodzenia: 11 września 1981
Miejsce urodzenia: Pszczyna
Wzrost / waga: 184 cm / 81 kg
Pozycja: Napastnik
W Górniku: 2008-2010
W GieKSie: 2010-2015
Czym dziś zajmuje się Przemysław Pitry? Jeszcze w zeszłym sezonie grałeś w Jawiszowicach…
– I dalej gram. Na razie, póki jest zdrowie, wiek mi nie przeszkadza. Trzeba się ruszać, dopóki można (śmiech).
To Twoje jedyne źródło utrzymania czy jeszcze robisz coś ponadto?
– Trenuję drużynę U-19 w GKS-ie Tychy. Całe moje życie było związane z piłką nożną i dalej tak pozostało. Uczę się też w pracy trenerskiej w LKS Jawiszowice, także nie mam powodów do nudy.
Był okres, że zostałeś tymczasowym pierwszym trenerem GKS-u Tychy. Nie było perspektyw, by zostać na stanowisku na dłużej?
– To już nie do mnie pytanie. Szansa była, ale decyzje były inne (śmiech). Ja na pewno czułem i dalej czuję się na siłach, żeby podjąć się takie wyzwanie. Czego miałbym się bać?
Doświadczenie boiskowe i charyzmę masz, a to ważne atrybuty dobrego trenera.
– Na pewno doświadczenie z boiska mam, ale nie jestem jeszcze bardzo doświadczony jako trener. Prowadziłem grupy młodzieżowe w Tychach przez półtora roku, gdzie prowadzę obecnie drużynę U-19. Ponadto jestem trenerem na szczeblu czwartej ligi w Jawiszowicach. Wcześniej przez półtora roku byłem asystentem trenera w GKS-ie Tychy, także zbieram te cenne doświadczenie gdzie tylko mogę. Mam nadzieję, że szansy na szczeblu centralnym z czasem się doczekam.
W 2008 roku przyszedłeś do Górnika Zabrze. Miałeś być jednym z filarów drużyny, która miała bić się o najwyższe laury, po wejściu do klubu Allianz Polska. Boisko brutalnie te plany zweryfikowało…
– Do Zabrza ściągał mnie trener Ryszard Wieczorek. Miałem być filarem? Jeżeli tak, to nic o tym nie wiedziałem i dałem ciała w takim razie (śmiech). Ja tego na pewno tak nie odbierałem i może to źle, bo pełni swoich możliwości grając w Górniku na pewno nie pokazałem. Nie jestem zadowolony z tego, jak się w tym klubie prezentowałem.
W Twoim premierowym sezonie mieliście walczyć o mistrzostwo Polski – według zapowiedzi ówczesnego prezesa Ryszarda Szustera – a skończyło się bolesnym spadkiem do I ligi…
– Grałem dość regularnie, ale problemem było to, że w Górniku dość często zmieniali się trenerzy. Ja przez dwa lata występów w Zabrzu przeżyłem czterech szkoleniowców. Ściągał mnie trener Wieczorek, potem do klubu trafił trener Henryk Kasperczak i z nim pracowałem chyba najdłużej, bo od piątej kolejki do końca sezonu. Za tego trenera dobrze mi się grało. Zmienił mi pozycję na boisku i z napastnika przesunął mnie na lewą pomoc. Były mecze, z których mogłem być zadowolony, były też takie z których zadowolony być nie mogłem. Ja grając w Zabrzu cały czas zbierałem doświadczenie, bo mimo to, że przyszedłem do Górnika z Lecha Poznań, to za bardzo doświadczonym zawodnikiem nie byłem. Tak naprawdę to boiskowe doświadczenie zacząłem zbierać dopiero po odejściu z Poznania.
Nie strzelałeś w Górniku zbyt wielu bramek, ale na pewno zapamiętane zostało Ci piękne trafienie w meczu z Wisłą Kraków. Bramka życia?
– Pamiętam tę bramkę. Dostałem dośrodkowanie z rzutu wolnego, złożyłem się do strzału i uderzyłem z woleja, a piłka takim lobem wpadła do bramki. Trochę było w tym farta, bo piłka dostała rykoszetu po tym uderzeniu i zaskoczyła bramkarza Wisły. Nie wiem, czy kibice Górnika tę bramkę pamiętają. Na pewno bardziej zapadłaby im w pamięć, gdybyśmy ten mecz wygrali. Niestety w końcówce Wisła doprowadziła do wyrównania i schodziliśmy z boiska z remisem. Wiele było w tamtym sezonie spadkowym takich meczów, gdzie prowadziliśmy, a nie umieliśmy dowieźć tego prowadzenia do końca. Myślę, że znalazłoby się parę bramek, które w innych klubach strzelałem i które były nawet ładniejsze od tego trafienia.
Dla Górnika w Ekstraklasie strzeliłeś tylko jedną bramkę. Znacznie lepiej zawsze wyglądało to w sparingach, gdzie byłeś królem strzelców…
– Nie wiem z czego to wynikało, ale to prawda. W sparingach było tych bramek dużo więcej, w lidze nie chciało wpadać. Z kolei nie jest też tak, że jeden zawodnik za wszystko odpowiada. Za wynik odpowiada kolektyw i tutaj tego chyba zabrakło.
Częściej na listę strzelców wpisywałeś się po spadku, bo strzeliłeś pięć bramek i to były bramki, które dawały Górnikowi zwycięstwa tak bardzo potrzebne do awansu.
– Tak czy siak, tych bramek nie było za dużo. Z tego co pamiętam, to za trenera Nawałki ja tych meczów za dużo nie zagrałem, a po pół roku przeszedłem do GieKSy. Lepiej wyglądało to za trenera Komornickiego, bo grałem więcej i faktycznie kilka bramek zdobyłem. Czy jednak miałem duży wpływ na grę drużyny? Na pewno większy miał Tomek Zahorski, który dobrze się prezentował. Na wiosnę doszedł do nas Adrian Świątek i też trochę tych bramek nastrzelał. Pamiętam z kolei, że był taki jeden moment, że nas mocno przetrzebiły kontuzje. Mieliśmy pięciu czy sześciu zawodników wyłączonych z gry przez różne urazy. Pamiętam mecz z Flotą Świnoujście, gdzie nam zabrakło pary i potem w kilku kolejnych meczach też tych punktów za dużo nie nazbieraliśmy.
Robert Szczot w jednym z wywiadów powiedział, że organizmu nie da się oszukać i jesteście źle przygotowani fizycznie do sezonu przez trenera Ryszarda Komornickiego. Było coś na rzeczy?
– Robert z perspektywy tego, że nie grał miał inne odczucia, ja miałem inne. Jak masz miejsce w składzie i grasz regularnie, to siłą rzeczy musisz być przygotowany. Biegasz 90 minut po boisku i tę wytrzymałość, kondycję samymi meczami sobie wypracujesz. Kiedy grasz mniej lub wchodzisz z ławki, to jest zupełnie inna bajka. Wchodzisz na parę minut, każdy liczy, że swoim wejściem coś zmienisz, a tobie jednak się nie udaje, bo brakuje siły i ogrania. To nie są łatwe momenty w piłce, ale i takie się zdarzają.
Jak z perspektywy czasu oceniasz współpracę z trenerem Ryszardem Komornickim i trenerem Adamem Nawałką? To byli swego czasu dwaj najbardziej wymagający szkoleniowcy w polskiej lidze.
– Wspomniałeś wcześniej o Robercie Szczocie. On został schowany do szafy przez trenera Komornickiego, ja z kolei przez trenera Nawałkę. Każdy ocenia to ze swojej perspektywy, ale ja pamiętam, że za trenera Nawałki nie grałem zbyt wiele. Treningi za jego czasów były bardzo długie i wymagające. Trenowaliśmy po 3,5-4 godziny i to było dla niego naturalne. Przygotowani fizycznie byliśmy bardzo dobrze, co zresztą było widać po naszych wynikach i formie na boisku. Nie chciałbym jednak tych trenerów ze sobą porównywać, bo u jednego byłem podstawowym zawodnikiem, u drugiego wchodziłem z ławki albo w ogóle nie wchodziłem na boisko.
Najwięcej doświadczenia boiskowego zyskałeś po odejściu z Górnika, kiedy przeniosłeś się do GKS-u Katowice.
– W Katowicach grałem pięć lat i byłem podstawowym zawodnikiem, więc siłą rzeczy zbierałem tego boiskowego doświadczenia dość dużo. Z natury występowałem na pozycji numer ”10” lub ”9”. Spotkałem też w GieKSie kilku trenerów, którzy mieli wpływ na mój rozwój. Wiedziałem, że wymagają ode mnie zdecydowanie więcej i musiałem kreować grę drużyny. Pamiętam, że u jednego z trenerów bez względu na to jak wyglądał mój ostatni mecz, zawsze byłem pewny miejsca w składzie. Dzięki temu w pierwszej lidze byłem rozpoznawalny.
Czułeś się liderem GieKSy?
– Były momenty, że tak, były, że nie do końca. Czułem presję. No, może nie presję, bo to głupie słowo. Czułem, że każdy w tym klubie na mnie liczy.
Przyszedłeś na Bukową, gdy GKS Katowice budował drużynę do walki o awans do Ekstraklasy. Kultowe było wówczas hasło: ”Ekstraklasa albo śmierć”. Ta presja była w szatni odczuwalna?
– GKS Katowice to bardzo duża marka, ma swoje ambicje, kibiców, a kibice mają oczekiwania. Im bardziej mówiono nam, że tym razem już musimy awansować, tym bardziej czegoś nam do tego awansu brakowało. Gdzieś tam się z tą presją grało, ale pewnie słyszałeś wypowiedź Borka na ten temat. Presję to może czuć ojciec rodziny, który musi zarobić na chleb, a nie zawodnik na boisku, który wychodzi po to, żeby robić to co kocha i jeszcze mu nieźle za to płacą.
Podczas Twoich występów w GieKSie kwiatków i historii nie z tej ziemi nie brakowało…
– Było tego dużo. Zaczynając od tego, że mieliśmy budować drużynę, która miała walczyć o awans, a po trzech miesiącach się okazało, że ciężko będzie w ogóle wytrwać w tym klubie, bo wszystkie płatności zostały wstrzymane i w kasie nie ma pieniędzy. Myślę, że obaj wiemy o jaki czas chodzi…
Okres w którym Ireneusz Król zmierzał do fuzji z Polonią Warszawa…
– Dokładnie. I po tym wszystkim my się cieszyliśmy, że i piłkarsko, i organizacyjnie udało nam się ten klub obronić i mógł funkcjonować jako GKS Katowice.
Mocarstwowe wizje Ireneusza Króla były dla szatni wiarygodne czy spotykały się z podśmiechujkami ze strony drużyny?
– Nie chciałbym się jakoś szerzej na ten temat wypowiadać, bo wiele już nie pamiętam. Wiem, że były 3-4 spotkania z prezesem, ale dla mnie najważniejsze były wtedy kwestie sportowe i skupiałem się na tym, żeby jak najlepiej grać w piłkę i się rozwijać. Nie chciałbym tutaj być gołosłowny.
GieKSa do Ekstraklasy wróciła po 19 latach. Jesteś zaskoczony, że ten rozbrat z elitą trwał aż tak długo?
– Ten awans mogliśmy wywalczyć wcześniej. Pamiętam, że był sezon, w którym po rundzie jesiennej zajmowaliśmy drugie czy trzecie miejsce w tabeli i wydawało się, że to doskonała okazja, żeby w końcu ten awans wywalczyć. Runda rewanżowa nas jednak troszeczkę zweryfikowała i sprowadziła na ziemię. To dziś bez znaczenia czy trwało to długo czy krótko. Najważniejsze, że w końcu się udało i GKS Katowice jest w Ekstraklasie. W końcówce sezonu nikt już na chłopaków nie stawiał, a zanotowali serię zwycięstw z rzędu, dzięki czemu awansowali.
Przed sobotnim Śląskim Klasykiem odczuwasz jakiś dreszczyk emocji czy nie podchodzisz do tego spotkania szczególnie emocjonalnie?
– To derby po wielu, wielu latach. Ja – jeszcze grając w Górniku – miałem okazję zagrać przeciwko GieKSie w pierwszej lidze, dlatego na boisku poczułem tę całą otoczkę. Spodziewam się, że to będzie bardzo dobry mecz, na pewno będę chciał go zobaczyć i dopingować. Faworyta jednak nie mam. Zobaczymy, co będzie na boisku.
Górnik notuje serie trzech porażek z rzędu. GKS Katowice nie wygrał w dwóch ostatnich meczach. Forma średnia na jeża.
– Nie patrzyłbym na to w ten sposób. GKS jest beniaminkiem i tak naprawdę nie wiadomo czego się będzie można po nich spodziewać. Myślę, że ten mecz będzie szczególny dla jednych i drugich. Oba zespoły pokazały, że umieją grać w piłkę i spodziewam się, że powalczą. To będzie ciekawy mecz.
——
QUIZ PRZED ŚLĄSKIM KLASYKIEM
Biało-niebiesko-czerwony czy żółto-zielono-czarny?
– biało-żółto-niebiesko-zielono-czerwono-czarny. Mam wielu znajomych z obu klubów, nie chcę żeby mi potem ktoś marudził (śmiech).
Sektor 13 przy Roosevelta czy Blaszok przy Bukowej?
– Blaszok zawsze dawał pierdyknięcie, ale na Górniku bywało po 20 tysięcy kibiców… Tutaj postawiłbym znak równości.
Górnik – Roma czy GieKSa – Barcelona?
– Górnik – Roma.
Na piwo z Oślizło, Lubańskim i Pohlem czy Rotherem, Piekarczykiem i Furtokiem?
– Z Rotherem, Piekarczykiem i Furtokiem.
Arena Zabrze czy Nowy Stadion Miejski w Katowicach?
– Póki co Arena Zabrze.
Treningi z Janem Urbanem czy z Rafałem Górakiem?
– Z Rafałem Górakiem. Z nim już pracowałem, z trenerem Urbanem nie miałem przyjemności.
Dzwoni Górnik, dzwoni GieKSa. Wybieram ofertę…
– GieKSy.
Weekend z rodziną w Kopalni Guido i Skansenie Królowa Luiza czy Silesii i Strefie Kultury?
– Tutaj wygrywa Kopalnia Guido.
Górnik Allianz czy GieKSa Centrozapu?
– Kurde… Duży znak zapytania.
Zabrze Małgorzaty Mańki-Szulik czy Katowice Piotra Uszoka?
– Katowice Uszoka.
Nawałka z GieKSy czy Nawałka z Górnika?
– Nawałka z GieKSy.
Jorguś czy GieKSik?
– Jorgusia nie znałem. GieKSik dopiero raczkował, jak grałem w Katowicach. Dlatego GieKSik.
W Śląskim Klasyku padnie wynik…
– Będzie remis i podział punktów.
Graj i wygrywaj z nami na betcris.pl
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: GieKSa.pl