Seweryn Kiełpin podstawowy bramkarz Wisły Płock opowiada w rozmowie z weszlo.com o swoich losach bramkarskich. Nie brakuje wątku Górnika, bo właśnie w Zabrzu Seweryn grał jako junior. Co ciekawe, ścieżki Kiełpina spotkały się z obecnym trenerem zabrzańskiego klubu – Marcinem Broszem.
Jesteś bardziej Kaszubem czy Ślązakiem?
– Urodziłem się na Kaszubach, w Kościerzynie, tak jak moi rodzice, ale nie pomieszkałem tam zbyt długo. Tata wyjechał za pracą, a my za chwilę razem z nim. Wychowałem się na Śląsku.
I w Górniku Zabrze, z którym byłeś związany od najmłodszych lat.
– Mniej więcej od 7. do 12. roku życia chciałem grać w polu. Gruby nie byłem, nikt mnie na budę nie wysyłał. Ale jednocześnie ciągle wpatrywałem się w starszego brata, który stał na bramce. Chciałem go naśladować. Pewnego razu pożyczyłem od niego rękawice i się zaczęło. Na początku śmiał się ze mnie trener i nawet tata.
Ale ty w przeciwieństwie do Ikera nigdy nie byłeś święty poza boiskiem.
– Od najmłodszych lat byłem na świeczniku. Gdy na obozie była jakaś afera i trener nie wiedział, kto za nią stoi, to podejrzenia zazwyczaj padały na mnie. Z reguły nieprzypadkowo (śmiech). Jednym z naszych numerów, które bardzo lubiliśmy, było rzucanie workami z wodą z autobusu w przechodniów. Braliśmy woreczki śniadaniowe, napełnialiśmy wodą i przez okno. Człowiek był młody i głupi. Nic wielkiego, ale bywało z tego powodu gorąco. Z naszej ekipy najlepiej zapowiadał się Mateusz Bukowiec. Szybko dostał szansę w pierwszej drużynie, strzelił bramkę, więc porównywany był od razu do Włodzimierza Lubańskiego. Nie wszystko potoczyło się późnej po jego myśli. Dziś gra w GKS-ie Tychy. Generalnie mieliśmy silną ekipę, do pierwszego zespołu wchodziliśmy szeroką ławą, ale prawie nikt nie zrobił kariery.
Nie widziałeś szansy, by przebić się w tym Górniku?
– Trenowałem regularnie z pierwszym zespołem przez około trzy miesiące. Jeden menedżer namawiał mnie wtedy na wyjazd do Niemiec, ale miałem klapki na oczach, liczyłem, że zrobię karierę w ukochanym Górniku. Później trener Motyka zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że polecił mnie do Koszarawy Żywiec. Tę drużynę prowadził wtedy trener Marcin Brosz, który potrzebował młodzieżowca. Miałem wybór – albo bycie trzecim bramkarzem w Górniku, albo gra w IV lidze. Wybrałem drugą opcję. I fajnie trafiłem, bo nawet nie licząc trenera, w Koszarawie była mocna paczka. Krzysztof Bizacki, Rafał Jarosz, Maciej Szmatiuk, Mietek Sikora. Było się od kogo uczyć. Zapłaciłem frycowe, szczególnie Krzysiu ostro po mnie jeździł, ale podejmowałem ryzyko i z czasem przekonałem ich do siebie.
Jak rozumiem, chciałeś się ograć i wrócić do Górnika.
– Fajnie by było. Górnik zawsze miałem, mam i będę miał w swoim sercu. Jednak wtedy zaufałem Krzyśkowi Bizackiemu. Na początku dostawałem od niego uszach, a później na tyle się do mnie przekonał, że wykupił moją kartę z Górnika. To nieczęsto spotykana sytuacja, ale chyba poczuł, że będzie można na mnie zarobić. Zaufałem mu i się nie pomyliłem. Trochę wtedy pojeździłem dzięki jego kontaktom. Przez dwa tygodnie trenowałem w Zagłębiu Sosnowiec, które grało w Ekstraklasie. Spotkałem tam trenera Kurdziela, którego podejście mi zaimponowało, ale chcieli mnie tylko do Młodej Ekstraklasy. Później Krzysiek załatwił treningi w Ruchu Chorzów, ale nie było większych nadziei na angaż. Ale koniec końców wylądowałem w ekstraklasowej Polonii Bytom.
Źródło: weszlo.com
Foto: wisla-plock.pl