Po niedzielnym spotkaniu Górnika Zabrze z Lechem Poznań pozostał ogromny niesmak, a wszystko za sprawą błędnych decyzji sędziego głównego, który miał do swojej dyspozycji czterech asystentów.
Wszyscy kibice oczekiwali po pojedynku przy Roosevelta wielkich emocji, ale chyba nikt się nie spodziewał, że będą one tak negatywne i dotyczyły przede wszystkim decyzji sędziowskich. Po pierwszej połowie „piłkarskich szachów”, kiedy spotkanie nabrało rumieńców, sprawy w swojej ręce, a raczej w swój gwizdek, postanowił wziąć Pan Paweł Raczkowski. Arbiter podyktował dla gości rzut karny „z sufitu”. Na strzał zza pola karnego zdecydował się Karol Linetty, piłka trafiła w plecy Seweryna Gancarczyka, a następnie zahaczyła o jego naturalnie ułożony łokieć. Szok i kłótnie lewego obrońcy „Trójkolorowych” przyniosły tylko „nagrodę” w postaci żółtej kartki, czwartej w sezonie. Spotkanie prowadził arbiter z Warszawy, a Górnik już w piątek gra z Legią. Zbieg okoliczności? Raczej przypadek, ale ktoś w PZPN powinien zastanowić się nad obsadą sędziowską tak ważnego spotkania i nie wysyłać do pracy arbitra, który jest z miasta drużyny mocno zainteresowanej jego wynikiem.
Powtórki jednoznacznie wykazały, że karnego być nie powinno. – To był błąd arbitra – powiedział Sławomir Stempniewski, ekspert stacji Canal+Sport. Więcej o jego ocenie tej sytuacji przeczytacie w tym miejscu. Gancarczyk próbował jeszcze interweniować u sędziego bramkowego, ale bez skutku.– Może potrzeba ośmiu albo dziesięciu sędziów? – pytał po spotkaniu załamany gracz Górnika. Przegląd Sportowy w swojej relacji napisał wprost: „Skandal w Zabrzu”. Dotyczyło to także drugiej jedenastki, której być nie powinno, choć Bartosz Iwan był innego zdania.
Kibice w Zabrzu po raz pierwszy mieli „zaszczyt” zobaczyć w akcji poszerzony zespół sędziowski. Arbitrowi głównemu Pawłowi Raczkowskiemu, asystentom Michałowi Pierścińskiemu i Michałowi Obukowiczowi, pomagali dodatkowo Krzysztof Jakubik oraz Bartosz Frankowski w roli dodatkowych asystentów, tzw. sędziów bramkowych. Jest to pomysł wprowadzony przez UEFA, aby arbitrzy będący za bramką koncentrowali się na tym, co dzieje się w polu karnym i podpowiadali sędziemu głównemu. Postacią kampanii reklamowej tego projektu jest były włoski arbiter Pierluigi Collina. Jego hasło to: „Now we see more”, czyli „Teraz widzimy więcej”. Niestety, jak już pokazały nie raz mecze Ligi Mistrzów, ma ono niewiele wspólnego z rzeczywistością. Arbiter bramkowy, mający wyłożoną sytuację „na tacy” albo jej nie widzi albo nie jest w stanie przekonać głównego arbitra do tego, co zobaczył. Po co w takim razie ci dodatkowi asystenci? Bez nich być może sytuacja w Zabrzu nie byłaby aż tak napiętnowana, a ich obecność dolewa teraz tylko oliwy do ognia.
Po spotkaniu do środowiska sędziowskiego zaapelował Adam Nawałka, trener Górnika. Oczywiście nie można zwalać całej winy za wynik na arbitra. Należy tylko podkreślić, że wykonanie rzutu karnego kilkadziesiąt minut przed końcem spotkania przy wyniku 0:0 i w doliczonym czasie gry, przy rezultacie 0:1, kiedy atmosfera była już mocno napięta, odbywa się przy zupełnie innej presji ciążącej na strzelającym. Nakoulma fatalnie przestrzelił, ale kto wie, jakby się potoczyło spotkanie i jak grałby Lech, gdyby Pan Raczkowski nie popełnił katastrofalnego błędu? Z porażką trzeba się pogodzić, ale niesmak pozostał. Sędziemu Raczkowskiemu życzymy natomiast trochę dłuższego odpoczynku od prowadzenia meczów na poziomie Ekstraklasy.
Sędziowski zespół „Now we see more”, który „zaprezentował się” podczas meczu Górnik-Lech:
Sędzia główny: Paweł Raczkowski (Warszawa).
1 asystent: Michał Pierściński.
2 asystent: Michał Obukowicz.
Sędzia techniczny: Sebastian Mucha.
Dodatkowy asystent 1: Krzyszot Jakubik.
Dodatkowy asystent 2: Bartosz Frankowski.
źródło: Roosevelta81.pl
foto: Kamil Dołęga/Roosevelta81.pl