Ryszard Komornicki to czterokrotny mistrz Polski z Górnikiem Zabrze i zdobywca Superpucharu Polski. Po wyjeździe do Szwajcarii sięgnął z FC Aarau po tytuł mistrza kraju. Był też dwukrotnie trenerem drużyny z Roosevelta, co wspomina z rozgoryczeniem. W rozmowie z naszym serwisem – o którą długo musieliśmy zabiegać – popularny „Koko” opowiada o wielu aspektach ze swojej pracy w 14-krotnym mistrzu Polski.
Co się wydarzyło, że tak długo musieliśmy Pana namawiać na rozmowę?
Ryszard Komornicki: Po ostatnich wywiadach, których udzieliłem zdecydowałem, że nie będę się wypowiadał. Z jednej strony jestem daleko od tego co się dzieje w Górniku, z drugiej strony nie przepadam za polską piłką nożną i za tym, co się dzieje w klubach i w reprezentacji Polski.
Zatem słucham, proszę wyłożyć kawę na ławę, co Panu nie podoba się najbardziej.
– Nie należę do ludzi, którzy mówią to, co inni chcą usłyszeć. Nie daję wywiadów pełnych piejów pochwalnych na czyjąś cześć. Nie chcę też być postrzegany jako człowiek, który wszystko i wszystkich krytykuje. Jak coś mi się nie podoba, to o tym mówię. Jak zepsuje się Panu auto, czy coś nie tak będzie na budowie domu, to nie zabiorę głosu, bo na tym się nie znam. Na piłce się trochę znam, trochę na boisku i w szatni przeżyłem. Dlatego też uważam, że mam prawo zabierać głos i mówić to, co innym może nie być miło usłyszeć.
Czym działacze Górnika Zabrze tak mocno zaszli Panu za skórę?
- Tym, jak zostałem potraktowany przy okazji ostatnich obchodów jubileuszowych klubu. Nie chcę się tutaj skarżyć, bo nie należę do ludzi, którzy się pchają gdzie ich nie chcą. Ja się szanuję i tego samego oczekuję od innych. W cywilizowanym kraju, jak się kogoś chce zaprosić, to się wysyła zaproszenie lub dzwoni z takim zaproszeniem na 3-4 miesiące przed imprezą. Tymczasem ja dostałem taką wiadomość kilka dni przed jubileuszem. Zresztą nie tylko ja. Także legenda Górnika, Zygfryd Szołtysik otrzymał zaproszenie w tym samym czasie. Dlatego właśnie Górnik i to co się działo w tym klubie w ostatnich latach było mocno rozczarowujące.
Zaproszenie na kilka dni przed galą jubileuszową, to faktycznie potwarz.
– Ja nie należę do ludzi, którzy potrzebują atencji. Jeżeli ktoś mnie nie chce, czy nie lubi, może powiedzieć mi to w twarz. Nie wiem jak inni zawodnicy, ale ja to odebrałem w formie: ”wysyłamy wam SMS-a z zaproszeniem, ale dobrze by było, gdybyście nie przyjechali”. Jeszcze moja nieobecność, to nic. Bardziej mnie bolało, że trenera Kostki tam nie było. Jest starszy, schorowany, nie może już jeździć samochodem. Na miejscu działaczy Górnika posłałbym po niego kierowcę. On naprawdę wiele serca i zdrowia poświęcił dla tego klubu, to nie było wobec niego w porządku.
Pan – dostając zaproszenie z większym wyprzedzeniem – przyjechałby na obchody?
– Na co dzień żyję w Szwajcarii, w pięknej okolicy. Mam domek nad jeziorem, kilka pokoi. Mam dzieci i wnuczka. Mam wszystko, co może być potrzebne do szczęścia. Jeżeli jednak chodzi o Górnika, to życzyłbym klubowi, żeby rządzili nim ludzie, którzy ten klub będą traktować poważnie.
Obraził się Pan na Górnika?
– Ja zawsze bardzo chętnie przyjeżdżałem do Zabrza, ale w ostatnich latach już mi się nie chciało. Rządy wiadomej ”Pani” przyniosły taki, a nie inny efekt. Dopóki prezesem Górnika był Dariusz Czernik on jeszcze o byłych piłkarzy dbał. Potem tego szacunku wobec nas już brakowało i takie podejście mnie zdenerwowało.
W ogóle nie śledzi Pan losów klubu?
– Obserwuję wyniki i wiem, że ostatnio drużyna zaczęła zbierać punkty. Janowi Urbanowi i drużynie Górnika życzę jak najlepiej, ale to nie jest tak, że po tych kilku zwycięstwach drużyna nagle zagra w Lidze Mistrzów. Nie patrzę na każdy mecz Górnika, nie oceniam drużyny po każdym spotkaniu. Dla mnie liczy się wynik w rundzie czy sezonie, a pod tym względem Górnikowi jest daleko do tego, o co powinien walczyć.
Od ostatniego mistrzostwa Polski minęło 36 lat…
– Za sprawą pewnej Pani – której imienia i nazwisk nie chcę tutaj wymieniać – Górnik został sprowadzony do roli… śmiesznej. To co się w tym klubie działo przez ostatnie 15-20 lat, to jawna kpina z jego historii i roli w dziejach polskiej piłki nożnej. Nie jest tak, że mi w Zabrzu dwa razy nie wyszło najlepiej i jestem przez to zgorzkniały czy uprzedzony. Były pewne sprawy, pewne tematy, które uważam były nie fair. To nie był ten Górnik i ci ludzie, których ja pamiętam z okresu mojej gry w Zabrzu. Takie jest moje zdanie. Przepraszam, że nie mogę nic ciepłego powiedzieć na temat tego co się teraz dzieje w Górniku, ale po prostu sytuacja, w jakiej był ten klub w ostatnich latach mi się nie podoba. W Górniku nie był najważniejszy sport, a wynik wyborów.
W ostatnich latach Górnik kończył rozgrywki w środku stawki. Nie bił się o mistrzostwo Polski, ale też nie musiał drżeć o utrzymanie do ostatniej kolejki.
– Jak się patrzy na tabelę, to podniecać się, że Górnik zajął szóste, siódme czy ósme miejsce… Ja pochodzę z innej generacji. Dla nas liczyło się tylko pierwsze. Drugie było pierwszym przegranym. Teraz w klubie się cieszą, że było ósme miejsce. Dla mnie takie podejście jest nie do przyjęcia. Powinno się robić wszystko, żeby Górnik co roku odbudowywał swoją pozycję. A tak się nie działo. Ten czas został totalnie zmarnowany.
Odbudowa marki Górnika Zabrze to wyzwanie na lata.
– Ale trzeba to zrobić. Ryba psuje się od głowy. W Górniku było w ciągu ostatnich kilkunastu lat za dużo interesów i interesików różnych ludzi w klubie i w mieście, którym dobro tego klubu w ogóle nie leżało na sercu. Czasami, jak czytałem na oficjalnej stronie Górnika te triumfalne teksty na cześć władz miasta, miałem wrażenie, że wróciliśmy do poprzedniego ustroju. W klubie było mnóstwo tematów, które mnie się nie podobały i czytałem to wszystko z niedowierzaniem.
Na przykład?
– Pisało się wiele o rozwoju Akademii Górnika Zabrze. Nawet były Pan wiceprezydent Zabrza wyliczał jej sukcesy. To ja pytam w takim razie, gdzie się potem te wielkie talenty podziały? Dlaczego tak niewielu ich gra w pierwszym zespole? Wyjechały do wielkich klubów na zachodzie? Nie wydaje mi się. Dziś w Górniku brakuje osobowości na boisku, które miałyby ten klub w sercu.
To było podstawą wielkich sukcesów Górnika Zabrze.
– Za naszych czasów praktycznie każdy zawodnik dałby się za ten klub pokroić. Bił się za te barwy na boisku i walczył o ligowe laury. Ktoś powie: ”Aaa, bo za waszych czasów, to chodziliście po boisku i piliście gorzołę!”. Chodziliśmy i piliśmy, ale mieliśmy osobowości, których dzisiaj nie ma. Jak ktoś przyjeżdżał do Zabrza, to miał pełno w portkach. Teraz przyjeżdża, wygrywa i wraca do domu. Brakuje osobowości. Gra nie powala, nie budzi wielkiej euforii kibiców. Janek Urban dobrze wie, co jest potrzebne, żeby odnosić na boisku wielkie sukcesy. Tymczasem dziś w Zabrzu musi co roku szyć drużynę na nowo. Bez topowych zawodników nie ma szans na dobry wynik.
W sercu Górnika ma bez wątpienia Lukas Podolski, który pomaga klubowi na boisku i poza nim.
– O klasie Lukasa Podolskiego nie ma co mówić. To wielki piłkarz, który lata swojej świetności ma już za sobą, ale wciąż wiele daje Górnikowi. Brakuje takich ludzi jak on. Powiem jednak szczerze, że mnie się nie podoba budowanie pomników za życia. Świetnie, że Lukas kupił autokar dla akademii, czy promuje klub na świecie. Ale sportowo, on z Górnikiem nic nie wygrał i prawdopodobnie jako piłkarz nic nie wygra. To bez wątpienia wielka osobowość i mam do Lukasa wielki szacunek, ale nie możemy przesadzać. Za największych sukcesów Górnika zawsze największą siłą była drużyna, a nie poszczególni piłkarze.
Do tego trzeba przede wszystkim czasu i pieniędzy.
– Oczywiście, że nikt nie przyjdzie dziś do Górnika przez wzgląd na jego wielką historię i nazwiska piłkarzy, którzy w Zabrzu grali. Do tego trzeba kasy i to dużej kasy. Jak długo klub będzie w rękach miasta, tak – w mojej opinii – nie będzie się liczył w walce o najwyższe cele. Jedyna nadzieja w tym, że uda się Górnika sprywatyzować, ale to też trzeba zrobić mądrze. Znam wielu takich, co kupowali kluby, a potem zostawiali je z wielkimi długami.
Proces prywatyzacji Górnika jest w toku. A każdy z potencjalnych inwestorów ma być dokładnie prześwietlony.
– To bardzo ważne, żeby to zrobić rzetelnie. W Górniku nie może być tak, że nowy właściciel zrobi sobie z klubu arenę do promowania zawodników. Że będzie ściągał nieznanych piłkarzy za bezcen, żeby potem ich sprzedawać. Przy takim nastawieniu klub nigdy nie wybije się ponad przeciętność. Górnik powinien tak mierzyć, żeby – jak przyjdzie piłkarza sprzedać – to do kasy wpłynie 5-10 milionów euro. Takie kwoty już były w polskiej lidze, więc to nic nieosiągalnego. Sprzedaż wyróżniającego się piłkarza za milion euro, to przecena, a nie realny zysk dla klubu. Za te pieniądze nie ściągnie się w miejsce sprzedanego topowego zawodnika.
Można też postawić na rozwój akademii, promować i sprzedawać za wysokie kwoty swoich wychowanków.
– Gdy ja byłem w Zabrzu, stawialiśmy na młodszych zawodników z lokalnych klubów. Transfery z Gwarka Zabrze czy z działającej wówczas jako oddzielny twór akademii Górnika Zabrze były codziennością. Dziś wielu młodych zawodników z Górnika gra w reprezentacjach młodzieżowych, ale w pierwszej reprezentacji nie widzę żadnego. No, może Łukasz Skorupski, ale on już w Zabrzu nie gra od lat. W piłce nożnej zawsze liczy się wynik pierwszej drużyny i pierwszej reprezentacji. Górnik Zabrze… Ja myślę, że ta marka zobowiązuje. Meczu z tą drużyną powinni się rywale bać. Bo jak się nie będą bali, to się będą śmiali – jak mawiał Pan Wołodyjowski. A żeby mieć respekt u rywala, trzeba walczyć zawsze o zwycięstwo. Po meczach z nami zawodnicy drużyny przeciwnej dostawali bilety do wesołego miasteczka w Chorzowie, żeby na karuzeli się odkręcili po tym co im gotowaliśmy na boisku.
Rozrzewnił się Pan…
– Bo Górnik Zabrze to mój klub i zawsze będzie dla mnie wyjątkowy. Zawsze najważniejszy powinien być w klubie sukces sportowy, a nie marketingowy czy polityczny, jak Pani Mańka-Szulik go prowadziła.
Pana zdaniem Małgorzata Mańka-Szulik była dobrym prezydentem dla Górnika? Uratowała klub przed upadkiem, to bez wątpienia. Z drugiej strony, skrajnie go upolityczniła.
– Uratowała klub, bo to była jej rola jako prezydenta Zabrza. To był jej obowiązek, żeby Górnik ikona tego miasta przetrwała. Z tego się wywiązała i za to tej pani chwała. Ja nie umiałem za czasów mojej pracy w klubie dobrych relacji z władzami miasta. Może dlatego, że nie piję kawy popołudniami ani z paniami, ani z panami. Czytałem wiele razy te hymny pochwalne na cześć tej władzy. Jeżeli było tak dobrze, proszę pokazać sukcesy i zdobyte trofea przez te kilkanaście lat. Jeżeli jakieś sukcesy były, to tylko polityczne budowane przez tę panią na Górniku i na jego kibicach.
Pan poznał Górnika za tych czasów od środka, bo miał Pan okazję prowadzić drużynę po spadku do I ligi.
– To był dziwny czas i powiem szczerze, żałuję, że się tego podjąłem. Zastałem drużynę rozbitą po spadku, w dodatku w klubie nie było pieniędzy. Nie chcę być złośliwy, ale za Kasperczaka były, potem za mnie nie było, a po mnie przyszedł Nawałka i nikt nie skąpił pieniędzy. Za mojej kadencji przez pół roku nie dostawaliśmy pensji. Pani Mańka-Szulik po moim odejściu mówiła w wywiadach, że ja się nie chciałem z nią dogadać. Nie chciałem, bo miałem w kadrze takich zawodników, którzy się nie nadawali do zawodowej gry w piłkę nożną. Ogólnie wydaje mi się, że tamtej obóz nie miał szacunku dla ludzi, którzy dla Górnika coś zrobili. Problemy miał przecież nie tylko Komornicki, ale też Robert Warzycha czy Janek Urban. Miły, fajny chłopak. Zatrudnili go, potem wywali, a potem prosili, żeby wrócił. Ja się cieszę, że wrócił, bo swoją pracą broni honoru wielu byłych piłkarzy Górnika.
Jest coś, co Pana w polskiej piłce bawi?
– Tłumaczenie, że ”czegoś nam zabrakło”, albo że to ”truskawka na torcie”. Ja bym chciał, żeby w Zabrzu była taka drużyna, żeby Janek Urban nie musiał się w ten sposób tłumaczyć, a często widzę, że niestety musi to robić. Żeby tak się stało, trzeba znaleźć stabilnego inwestora i potem mądrze budować drużynę. Do polskiej ligi nie przyjdą tuzy światowego czy europejskiego futbolu. Jest jednak wielu bardzo dobrych piłkarzy, dla których polska liga może być dobrą formą promocji i warto na takich stawiać. W Zabrzu jest piękny stadion, to też magnes do tego, żeby przekonać dobrych zawodników do transferu.
Powoli kończy się budowa trybuny zachodniej, pojemność dobije do 30 tysięcy kibiców.
– Stadion Górnik ma fantastyczny. Wiem, że wisi tam moja tablica w ”Galerii Sław”. Nie wiem tylko, czy ptaki na nią nie sr**ą, czy ktoś ją czasami myje (śmiech). Nie mogę przyjechać i tego sprawdzić, bo poniżej granicy 300 kilometrów od Zabrza wolę się nie zbliżać, bo po ostatnich wywiadach mi się nazbierało. Ludzie inteligentni mówią, kiedy im się coś nie podoba. Ja sam siebie nie zaliczam do inteligentnych, ale też mówię (śmiech). Jednak już całkiem poważnie, bazę Górnik już ma, trzeba poprawić organizację klubu, ale to idzie w dobrym kierunku. Sportowo tylko jest impas i to trzeba zmienić, żeby ten potencjał w klubie na nowo rozbudzić.
W ”Galerii Sław” wisi Pan w gronie największych legend Górnika Zabrze.
– To na pewno miłe, ale nie jest to dla mnie powód, że nie śpię po nocach (śmiech). Wielu było wybitnych piłkarzy w historii Górnika, którzy na miejsce w takiej galerii zasługują. Kiedy dostałem propozycję gry w Górniku, byłem gotowy przyjść do klubu na piechotę. Potem grałem, zarabiałem dobre pieniądze i osiągaliśmy sukcesy. Chciałbym o Górniku powiedzieć coś pozytywnego. Mogę?
Oczywiście.
– To, co urzekło mnie najbardziej w Górniku i w Zabrzu w ogóle, to mentalność tych ludzi żyjących na Śląsku. Gwarą nie będę mówił, bo nie chcę jej kaleczyć, ale zawsze z trybun słyszałem: ”Ty mnie sam grej, synek!” i doskonale wiedziałem, czego ode mnie oczekują.
Dzisiaj kultowe jest hasło ”Jadymy durś!”
– O to, to! Byłem zakochany w tym, jak ludzie pracujący w klubie nas traktowali. O każdej porze dnia i nocy zrobiliby dla nas wszystko. Czuliśmy się w obowiązku im to zwrócić walką, sercem, zaangażowaniem, wynikami na boisku. Przyszedłem do Zabrza z Tychów i znalazłem się w innym świecie. Najlepsze wyniki zawsze tworzy atmosfera, a w Górniku zawsze wszyscy byliśmy jedną rodziną. Zupełnie innego traktowania w Zabrzu doświadczyłem dwukrotnie jako trener. Nie chcę tutaj się tłumaczyć. Powiem tylko tyle, że jak nie ma atmosfery w klubie, to nie ma wyników.
Do pracy trenerskiej w Górniku podchodził Pan dwukrotnie. Po raz pierwszy, 18 lat temu. Przychodził Pan do Zabrza jako trener, ale też człowiek, który miał sprowadzić do klubu inwestora. Wspólnie z Axelem Thoma…
– Byłem wtedy młody, głupi i potrzebowałem pieniędzy (śmiech). Oczywiście, żartuję. Axel przekonywał mnie, że ma dużego inwestora z Anglii, który chce wejść w Górnika. Nie do końca w to wierzyłem, ale ja przede wszystkim przychodziłem do Zabrza jako trener. Wiem, że z boku to wyglądało tak, jakbym był w to wszystko zamieszany, ale tak nie było. Ja miałem tylko zadbać o poziom sportowy, żeby Anglicy – jak transakcja dojdzie do skutku – mieli odpowiednią osobę na odpowiednim miejscu. Potem pobyt w Górniku odchorowałem bardzo długo. Warunki do pracy były dramatyczne, drużyny tak naprawdę też nie było. Klubem rządził Pan Koźmiński, ale nie było pieniędzy na podstawowe sprawy. Piłki, to mieliśmy dla juniorów, bo ktoś zamówił zamiast ”piątek” rozmiar ”3” czy ”4”, bo były tańsze… Na obóz jechaliśmy na tydzień, a sprzęt dotarł do nas po trzech dniach, bo leciał sześcioma samolotami przez Afrykę, żeby było taniej. W klubie nie było ogrzewania, ludzie w biurach siedzieli w kożuchach. Wielu mnie pytało, po co ja wtedy do Zabrza przyjechałem. Miałem do Górnika wielki sentyment i to było dla mnie decydujące. Ale to co zastałem, przerosło moje najstraszniejsze koszmary. Przede wszystkim brakowało jednak drużyny, bo nie było z kim pracować. To był horror, najgorsza decyzja w mojej trenerskiej karierze.
Szybko się Pan z Roosevelta ewakuował.
– Musiałem to zrobić, bo bym się wykończył. Pamiętam taki mecz, graliśmy na Polonii Warszawa. Człowiek stał przy linii na boisku i się zastanawiał, czy oni naprawdę grają dla Górnika czy dla rywala. Chyba każdy, kto widział ten mecz, miał świadomość, że tam nie było grama zaangażowania czy woli walki. Nie wiem kto i nie wiem za ile, bo nie złapałem nikogo za rękę, ale ślepy nie byłem. A przekręcali nas nie sędziowie, a ci ludzie, którzy biegali w strojach Górnika Zabrze. Przegraliśmy 1:4, choć prowadziliśmy 1:0. Na wiele się to zresztą nie zdało, bo my się utrzymaliśmy, a Polonia spadła. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że na tamten czas Górnik to był klub, którego nie było. Rządzili nim dziwni ludzie, nie ma o czym gadać.
Górnik okazał się Pana Waterloo, a przecież nie przychodził Pan do Zabrza jako trenerski żółtodziób.
– Żeby praca przynosiła efekty, trzeba mieć z kim pracować. Kiedy ja grałem w Górniku czuło się odpowiedzialność za ten klub. Żadnego dziadostwa nie mogło być. Ten etos pracy był też w Szwajcarii, gdzie trenuje się też bardzo ciężko i na wysokiej intensywności. W Zabrzu – zresztą nie tylko za pierwszym, bo także drugim razem – spotkałem piłkarzy, których bardziej interesowało gdzie by tu iść się napić i potańczyć, niż porządnie popracować na treningu. Ja w takie gierki bawić się nie chciałem i jak mówiłem wcześniej, mocno to potem odchorowałem.
Trochę z Pana masochista, bo już trzy lata po pierwszej kadencji znowu podpisał Pan kontrakt z Górnikiem. Świeżo zresztą wówczas zdegradowanym do I ligi…
– Pracowałem w Aarau i to z niezłym skutkiem, bo dwa razy kończyliśmy sezon na piątym miejscu. Graliśmy nawet w rozgrywkach Pucharu UEFA, a w drużynie było dużo młodych zawodników. Praca tam, to była sama przyjemność. No i zadzwonił wtedy Górnik Zabrze po raz drugi. Przekonywano mnie, że klub jest organizacyjnie stabilny, że są pieniądze i będę mógł wprowadzać zachodnie standardy. Potem się okazało, że i to był błąd, bo zostałem oszukany.
Postawiono przed Panem cel, jakim była walka o awans. Miał Pan do dyspozycji drużynę, która w dużej mierze zachowała stan osobowy z boisk Ekstraklasy.
– Drużynę, to trochę za duże słowo.
Damian Gorawski, Paweł Strąk, Robert Szczot, Tomasz Zahorski, Adam Banaś…
– Nie wiem w jakiej Pan jest formie, ale jestem gotów w ciemno się założyć, że gdybym dał Panu koszulkę, to byłby Pan na boisku w stanie więcej zrobić niż Gorawski. On był ciągle kontuzjowany, przychodził na trening na 20 minut i zawsze go coś bolało, po czym schodził do szatni. Robił to po to, żeby mu klub płacił pieniądze za realizowanie kontraktu. Wymuszał na lekarzu i fizjoterapeutach postawienie diagnozy, że on jest zdrowy i gotowy do gry. A ja pamiętam taką sytuację, że miałem Gorawskiego na treningu, odwróciłem się na moment, odwracam się z powrotem, patrzę, a Gorawskiego już nie ma. Pytam sztabu: ”Gdzie jest Gora?”. Usłyszałem ”Poszedł do szatni, bo złapał kontuzję” (śmiech). On w ogóle nie był zdolny do tego, żeby w meczu o stawkę wejść na boisko na kwadrans. Dziennikarze, kibice byli przekonani, że on jest w super formie i może grać. Ale to już była praca jego menadżera.
A pozostali?
– Szczot, do dzisiaj się zastanawiam co taki piłkarz robił w ogóle w Górniku. Nie wiem co mieli w głowie działacze, żeby za takiego zawodnika wydać takie pieniądze, kiedy on w ogóle nie był zainteresowany grą w Górniku. On był ściągnięty jako napastnik, a widział ktoś jego statystyki? On chyba grał w Ekstraklasie przez pięć lat i w jednym sezonie strzelił maksymalnie pięć bramek. Na treningu, to już w ogóle inny świat. Ja myślałem, że on przyszedł gdzieś na odpoczynek. Chciałem mu specjalnie ławkę postawić, żeby mógł wypić, coś zjeść, może zapalić… Może jestem trochę złośliwy, ale on mnie i drużynę tak oszukiwał, że to się w głowie nie mieści. Fryzurę miał za to jak Messi i tyle miał wspólnego z zawodowym futbolem. Jak do Zabrza ściągnęliśmy takiego Czecha…
Alesa Bestę.
– Dokładnie. Jak zawodnicy zobaczyli, jak on na treningach zasuwa, nie umieli w to uwierzyć. Wielu z nich się mogło wydawać, że my nie gramy w piłkę nożną po jedenastu, tylko w plażówkę. Jak ten Besta przyszedł i zapierdzielał na treningu, to zawodnicy zaczęli do mnie przychodzić, że on jest za agresywny, że nie odstawia nogi. Chyba nawet Szczot się przyszedł poskarżyć, z tego co pamiętam.
Ostatecznie to Besta doznał urazu i wypadł z gry w końcówce rundy jesiennej.
– To była historia! Pamiętam, że mieliśmy grać z ŁKS-em Łódź i dziennikarze przed meczem zapytali Bestę, czy on nie boi się pary doświadczonych stoperów rywala. Tam grali Hajto i Adamski, a Besta odpowiedział, że on nawet ich nie zna. Wpuściłem go na boisko zaraz po przerwie i po piętnastu minutach Hajto wziął go tak skasował, że doznał bardzo poważnego urazu mięśnia czworogłowego. Jestem przekonany, że zrobił to specjalnie, żeby się odgryźć za te słowa. A ja straciłem napastnika…
Atmosfera w szatni nie była najlepsza.
– Nie była, bo ja widziałem, że ci zawodnicy w dużej mierze bali się grać w Górniku. Graliśmy przed kapitalną publicznością, która nas wspierała mimo spadku. Na początku nie wyglądało to najgorzej. Wygraliśmy pierwszy mecz, potem wygraliśmy kolejny na wyjeździe. Szło to w dobrym kierunku, ale zawodnicy między sobą mieli dużo niewyjaśnionych tematów. Miałem też pecha, bo Zahorski i Banaś złapali kontuzje, a to byli ludzie, na których bardzo liczyłem. Mieli duże umiejętności i cechy charakteru, które bardzo cenię. Niestety, przez większość sezonu nie byli do dyspozycji. W klubie też nie było pieniędzy. Ja dostałem pierwszą pensję po podpisaniu kontraktu, a drugą w grudniu jak odchodziłem. Co najśmieszniejsze, ja przez ten czas musiałem płacić podatki w Szwajcarii, chociaż nie dostawałem pieniędzy, musiałem zapłacić kilka tysięcy franków. W podobnej sytuacji byli zawodnicy, bo też nie dostawali wypłat. Prezes obiecał przed meczem z ŁKS-em, że puści przelewy. Na odprawie przyszedł do szatni i powiedział, że pieniędzy nie będzie. Jak ta drużyna mogła walczyć za klub, który był niewypłacalny? Zawodnicy potem dzwonili do Allianz, ale Pan Muller powiedział im, że bankomat jest zamknięty. Ja tak naprawdę sam sobie płaciłem za to, że mogę pracować w Górniku, a zawodnicy nie chcieli pracować, bo pozostawali pół roku bez wypłaty.
Ostatecznie dostał Pan zaległe pensje?
– Musieliśmy się dogadać, bo był wtedy taki bardzo dobry przepis, że klub nie mógł mieć na liście płac dwóch trenerów. Chcieli zatrudnić Adama Nawałkę, ale najpierw musieli rozwiązać umowę ze mną. To w ogóle było dziwne, bo chciano wtedy budować klub, choć zaplecza finansowego nie było żadnego. Co było ciekawe, mieliśmy wtedy psychologa. On zrobił wtedy taki rekonesans w drużynie, co zaważyło o tym, że tak słabo nam szło w końcówce rundy jesiennej. Powiem Panu, nikt – za wyjątkiem Szczota – nie wskazał, że winny jest trener. Działacze szukali przyczyny kryzysu, a dobrze ją znali, bo głównym problemem byli oni sami.
Wspominał Pan, że wielu zawodników miało problem z relacjami z kolegami z szatni.
– Pamiętam, że była taka sytuacja, że prezes, żeby zgasić pożar w szatni i żeby sprawa nie wyciekła do mediów dwóm zawodnikom zrobił przelewy. Na jego zgubę, reszta drużyny się dowiedziała i zrobiła się z tego wielka afera. Ci ludzie nie mieli pojęcia, jak kierować żywym organizmem, jakim jest klub piłkarski. Mnie zaproszono do Warszawy, przedstawiłem swoją wizję, powiedziałem, że 5-6 zawodników musi odejść i w ich miejsce trzeba zatrudnić innych. Na tym stanęło, ale wiem z innych źródeł, że Górnik był już po słowie z trenerem Nawałką, który bardzo chciał do Zabrza przyjść. Ważące było to, że trener zadeklarował, że chce pracować z tą drużyną i nie potrzeba robić wielkiej rewolucji.
Rozstaliście się w zgodzie?
– Byłem rozczarowany. Ja się nie uważałem nigdy za wielkiego piłkarza i wielkiego trenera. Wiem jednak, że bardzo ważne w piłce jest to, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Ja tego szczęścia w Górniku nie miałem. Słyszałem legendy, jak Kasperczak ze swoim sztabem pławili się w luksusach i mieszkali w najlepszych hotelach. Ja musiałem sam sobie znaleźć mieszkanie i sam opłacić wynajem. Nie mam wobec tego jak to wyglądało w Górniku sobie nic do zarzucenia. Nie dostałem szansy, żeby to poukładać po swojemu, ściągnąć zawodników pod mój profil gry, jak to było chociażby w Aarau. Ściągnąłem kiedyś na trening znajomego trenera motoryki. Zrobił drużynie testy i po wszystkim go pytam jak on to widzi. Był zbyt grzecznie wychowany, żeby powiedzieć co myśli (śmiech). Po powrocie do Szwajcarii dostałem telefon od Axela Thomy i zacząłem pracę w drugiej lidze. W zupełnie innych warunkach, z zupełnie innym nastawieniem i z dobrymi wynikami.
A czegoś Pan szczególnie żałuje?
– Że w oczach kibiców Górnika utrwalił się taki obraz, że Komornicki przyjechał do Zabrza, narobił bałaganu i wyjechał. Tak nie było. Komornicki przyjechał do bałaganu i chciał go posprzątać, ale nie pozwolono mi. Przecież prezes Frenkiel więcej na temat drużyny rozmawiał z trenerem Bochynkiem, niż ze mną. Zawsze się znajdzie ktoś, kto robi krecią robotę. I widzę, że wiele się pod tym względem nie zmieniło. To jak potraktowano Janka Urbana najlepiej o tym świadczy.
W Polsce piłkarze są przepłaceni?
– Dobrze, że Pan to powiedział, a nie ja (śmiech). Ja nie wiem, ile zarabiają piłkarze w Polsce. Może dużo, może mało. Pytanie, czy te pieniądze są adekwatne do poziomu, jaki prezentują. Wspomniany przeze mnie Besta przyszedł z Czech, gdzie zarabiał kilkukrotnie mniej od większości naszej drużyny. A sportowo prezentował zupełnie inny poziom. Nie wiem, ile dziś zarabia się w Ekstraklasie?
Podejrzewam, że średnio ok. 10 tysięcy euro.
– Rocznie? (śmiech).
Miesięcznie.
– To na złotówki niemal 50 tysięcy. Za to już można coś kupić. Powiem Panu, że już za czasów mojej pracy w Zabrzu kilku piłkarzy takie pieniądze zarabiało. To w przeliczeniu na tamten czas było ok. 20 tysięcy franków. Takie pieniądze w Szwajcarii zarabiali czołowi zawodnicy w lidze. I gdzie jest polska liga a gdzie szwajcarska?
Dziś cała polska piłka wydaje się być na zakręcie.
– W Polsce nie ma szkolenia młodzieży. Przekonałem się o tym w Zabrzu, potem w Chorzowie, Tychach czy Łodzi. W Szwajcarii wygląda to zupełnie inaczej. Tutaj na transfery nie wydaje się wielkich pieniędzy. Wielkich piłkarzy się tutaj buduje od wieku juniorskiego do seniorskiego. W Polsce, jak się coś mówiło, sugerowało, nigdy nie było to respektowane. Szkoda, bo ja posiadam spory bagaż doświadczeń. Pracowałem w wielu klubach, rozmawiałem z naprawdę wielkim trenerami. Chciałem w Polsce przekazać tę filozofię, ale nigdy nie dostałem wolnej ręki w jej wdrażaniu w życie.
Co jest kwintesencją pracy z młodzieżą?
– Przede wszystkim to, że w szkoleniu nie ma trenowania. Trenowanie jest dla zawodowców. Dla młodych chłopaków jest szkolenie. Piłkarz zawodowy pracuje, a młody adept się uczy. To zupełnie inny rodzaj pracy. Naturalnym jest, że nie każdy zawodnik szkolony zostanie potem na szczeblu centralnym. Ale takie kompleksowe, profesjonalne szkolenie potrafi materiał na przyszłą gwiazdę wypracować. W Górniku – o czym już wcześniej wspominałem – bardzo się lubią chwalić reprezentantami Polski w kadrach juniorskich i młodzieżowych. Tylko potem tych piłkarzy nie widać w Ekstraklasie. To mnie właśnie w polskiej mentalności denerwuje najbardziej, że najważniejszy nie jest ten młody chłopak, a ego trenera. W Szwajcarii mi powiedzieli jasno. Ty jesteś dla piłkarza, a nie piłkarz jest dla ciebie. Ty jesteś sługą, który ma pracować dla dobra swojego podopiecznego. W Polsce trener ma gwizdek, stoi ze stoperem i wydaje mu się, że z niego jest Guardiola. Nie jest i nigdy nie będzie.
Gdzie Pan – obok Szwajcarii – zbierał trenerskie szlify?
– Swego czasu naprawdę dużo jeździłem. Byłem w Feynoordzie, Barcelonie, Hoffenheim… Tam pracują normalni ludzie, którzy chętnie się dzielą swoim doświadczeniem. Poza tym intensywność treningu, jego jakość, tempo. To wszystko jest na zupełnie innym poziomie. Musimy sobie zdać sprawę, że jeżeli chcemy osiągać sukcesy, musimy zasuwać. Nie ma w piłce nic za darmo.
Graj i wygrywaj z nami na betcris.pl
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl
Piękny wywiad!