– Ogromnym problem Górnika jest dziś brak stabilności w składzie. Każdy mecz to inna jedenastka, inne zestawienie obrony, a bez tego trudno o przewidywalność, zgranie i zrozumienie. Ważne, kiedy czasami brakuje umiejętności – mówi w wywiadzie dla „Sportu” Robert Warzycha, nowy trener zabrzan.
Zabrze przez 24 lata się zmieniło?
– Sporo rond, których nie było, kilka nowych dróg, na pewno jest czyściej… Mnie cieszy, że wokół boiska powstaje nowy stadion. Wiem, że już miał stać, ale najważniejsze, że będzie.
Oglądałem w internecie stadion Columbus Crew. Trochę mniejszy…
– I bez dachu. Był to pierwszy typowo piłkarski obiekt w Stanach. W Columbus jest zdecydowanie większy stadion. Gra na nim drużyna futbolu amerykańskiego miejscowego college’u. Jej mecze ogląda po 100 tysięcy ludzi, a bilety są wyprzedane na 30 lat. Nie mówię już o kolejce oczekujących. Czasami graliśmy na tym stadionie.
Ilu przyszło widzów?
– Najwięcej trzydzieści tysięcy. Miałem wrażenie, że gramy na pustym stadionie. To pokazuje, jaka jest gradacja sportów w USA, ale nie będę narzekał. Po tych osiemnastu latach spędzonych w Columbus byłem bardzo rozpoznawalny, ludzie żyli naszymi meczami. Sport jest za oceanem stylem życia. Piłka to numer cztery, może pięć, jeżeli chodzi o dyscypliny zespołowe, ale uprawiają ją tysiące dzieciaków.
Gdyby miał pan coś przenieść ze sportu w USA do Polski, to…
– Bazę, czyli warunki, w jakich dzieciaki, młodzież, nie mówiąc już o profesjonalistach, mogą go uprawiać. I wiarę w sukces. Każdy klub MLS wyjdzie przeciwko Manchesterowi United bez kompleksów i przekonany, że może wygrać. Tego nam zawsze brakowało. Pamiętam, że jak był mecz z Anglikami czy Niemcami, to najczęściej już w szatni przegrywaliśmy 0:1.
To wróćmy do rzeczywistości. Licencji na prowadzenie Górnika pan nie ma. Zaskoczenie?
– Nie do końca. Myślałem jednak, że dostanę przynajmniej warunkową. 47 meczów w reprezentacji Polski, kilkanaście lat na trenerskiej ławce, w tym trzy w roli pierwszego trenera zawodowego klubu… Myślę, że to nie jest mało. Z przepisami jednak nie wygram. Od razu chciałbym dodać, że w styczniu, kiedy nie miałem pojęcia, że będę trenerem Górnika, zapisałem się na kurs trenerski PZPN. Byłem bez pracy, więc chciałem przylecieć do Polski się kształcić. Teraz będę miał bliżej…
Na konferencję prasową jednak pan nie będzie mógł pójść.
– Wyślemy Józka Dankowskiego. Rozumiałem się z nim na boisku, mam do niego zaufanie.
Kiedy człowiek związany z klubem i kojarzący się z jego sukcesami zostaje trenerem, oczekiwania są zwykle większe. To pomaga czy jednak przeszkadza?
– Zależy od wyniku. Jak go nie ma, to wszystko przeszkadza… Mówiąc poważnie, wierzę, że na początku pomaga. Widzę, że każdemu zależy i jest wiara, że Górnik wyjdzie z dołka. Nie może być jednak tak, że pojawi się jeden człowiek i komuś przejdzie przez głowę myśl – teraz wszystko zmieni się samo.
Będzie w sobotę trema?
– Jakaś na pewno. To ważna chwila w moim życiu. Nie było mnie w kraju ponad dwie dekady, a to szmat czasu. Niektórych piłkarzy obecnego Górnika nie było wtedy na świecie. Wracam na stadion, na którym odnosiłem w kraju największe sukcesy i są jeszcze kibice, którzy to pamiętają. Potem najważniejsi będą już piłkarze.
Pierwsze spotkanie z piłkarzami?
– OK. Podoba mi się ich skupienie, zaangażowanie, chcą i lubią pracować. Może zabrzmi to górnolotnie, ale mam ogromną satysfakcję, że mogłem tych kilka słów na powitanie powiedzieć do nich w ojczystym języku. Dla mnie to ważne…
Jakiego trenera zobaczymy przy linii? Furiata czy oazę spokoju?
– Coś pośrodku, jednak do furiata mi daleko. Jak trener za dużo gestykuluje, rozmawia i komentuje decyzje sędziów, może mu uciec to, co najważniejsze, czyli gra. A jestem przy linii po to, by reagować i pomóc.
Co można zrobić z zespołem w kilka dni?
– Oczywiście, że niewiele. Mamy chyba jedenastu kontuzjowanych, więc pole manewru jest praktycznie żadne. Nie będę używał wielkich słów i składał szumnych zapowiedzi. W sobotę najważniejszy będzie wynik. Trzeba zagrać z dużą koncentracją w obronie, bo z tym miał Górnik problem. Stwarzał też niewiele sytuacji, więc musimy poprawić stałe fragmenty gry. Jak nie idzie, to zawsze jest szansa na zdobycie gola. Ogromnym problem Górnika jest dziś brak stabilności w składzie. Każdy mecz to inna jedenastka, inne zestawienie obrony, a bez tego trudno o przewidywalność, zgranie i zrozumienie. Ważne, kiedy czasami brakuje umiejętności.
Miał pan jakieś pojęcie o grze Górnika?
– Zaskoczę pana, ale tak. Dziś świat jest mały, w amerykańskiej telewizji nie zawsze można zobaczyć mecz MLS, bo są zakodowane, ale mecze lig europejskich? Żaden problem. Oglądałem polską ligę, bo czuję się z nią emocjonalnie związany. Skoro grała Legia Janka Urbana, to chciałem zobaczyć, jako sobie radzi mój kolega. Z ponad połową trenerów ligowych grałem. Darek Wdowczyk, Rysiek Tarasiewicz, Michał Probierz, znałem Ryśka Wieczorka… Oglądałem mecze już wcześniej, a od niedzieli widziałem wszystkie tegoroczne mecze Górnika.
Jacek Wiśniewski był zaskoczony, że go pan rozpoznał.
– Rozpoznałem. Nawet jest większy niż wyglądał w telewizji.
Pierwsze refleksje dotyczące polskiej ligi?
– Nie mogę na przykład pojąć, dlaczego nie da się w Polsce wychować i wyuczyć solidnych środkowych obrońców. W Stanach zasada jest taka – kupujemy za duże pieniądze tylko gwiazdy. Gości, którzy będą kreować grę, strzelać piękne gole, mijać po trzech rywali, czyli przyciągać tysiące ludzi na stadion, bo ci zostawią w kasach dużo pieniędzy. Obrońca? On nie przyciągnie nikogo, bo strzeli może dwa gole w sezonie i ma być przede wszystkim solidny. Więc muszę go wychować sam! W Polsce od czasów Bąka, Żewłakowa i może Głowackiego to się nie udało.
Presja na wynik jest w Polsce duża. To będzie dla pana nowe zjawisko?
– I tak, i nie. Kibic piłkarski wszędzie chce wygranych i w Columbus też ludzie bywali niezadowoleni z tego, co i jak gramy. Jest tam jednak inny model kibicowania. Nie ma przekleństw, nie widziałem przez 18 lat by dwóch ludzi skoczyło sobie do oczu. Na stadion przychodzą całe rodziny, mnóstwo kobiet i dzieci. Jeżeli ktoś zaklnie czy komuś pogrozi, to może spodziewać się za kilka dni… prawnika, który wytoczy mu proces. Mecz jest rodzajem pikniku, gdzie można odpocząć, spotkać znajomych i spędzić przyjemnie 3-4 godziny. Są występy, śpiewy, jest piwo, jedzenie. I oczywiście mecz. W Polsce jest trochę inaczej, ale damy radę…
Źródło: Sport
Foto: Kamil Dołęga/Roosevelta81.pl