Rafał Andraszak: Wywalczyłem z Piastem dwa awanse, ale to Górnik Zabrze jest w moim sercu

eMZet  -  23 listopada 2024 21:56
0
300

Co dzisiaj robi Rafał Andraszak? Przy piłce nożnej chyba nie działasz?

Rafał Andraszak: – Przez trzynaście lat byłem trenerem personalnym na siłowni. Od roku obracam się w innej branży. Jestem przedstawicielem handlowym w firmie branży alkoholowej. CEDC ma 40 procent udziału w rynku. Sprzedajemy najbardziej znane i popularne alkohole, jak Żubrówka, Bols, Carlo Rossi i długo by wymieniać. Pracując cały czas się uczę i rozwijam w nowej branży.

Dość zaskakujący kierunek. Jak tam trafiłeś?

– (śmiech) Mój były klient na siłowni, którego kiedyś prowadziłem i mu pomogłem polecił mnie swojemu pracodawcy, wystawił dobrą rekomendację i tak zmieniłem branżę. Nie jest to łatwa praca, bo nie polega tylko na degustacji trunków, ale dbaniu o ich jak najlepsze eksponowanie w dużych sklepach i galeriach. Działam między innymi w Gliwicach i w Zabrzu, ale nie tylko.

Zatem cały czas mieszkasz na Śląsku.

– Od 2003 roku. Przez większość tego czasu mieszkałem w Gliwicach, ostatnio przeprowadziliśmy się do Pyskowic.

Urodziłeś się w Słupsku, ale jednak na Śląsku było ci najlepiej.

– Zanim trafiłem do śląskich klubów były kluby w centrum Polski, jak chociażby Amica Wronki. Odkąd jednak 21 lat temu trafiłem do Piasta Gliwice, moja przygoda z piłką wiązała się głównie z tym regionem.

Sławetna Amica Wronki, o której niewielu z byłych zawodników chce rozmawiać.

– Ja okres występów w tym klubie wspominam dobrze. Trafiłem tam w wieku 18 lat i spędziłem we Wronkach pięć sezonów. Początkowo grałem w drużynie juniorów, potem w rezerwach. Ostatecznie podpisałem kontrakt zawodowy i trafiłem do pierwszej drużyny, gdzie nie łatwo było się przebić. Mieliśmy w kadrze ponad trzydziestu zawodników, w tym uznanych ligowców i reprezentantów Polski takich jak chociażby Paweł Kryszałowicz. Każdy był gotowy do gry i rywalizacja była zacięta. Taki młody chłopak – jakim wówczas byłem – miał duży problem, żeby się przebić. Jak byłem w meczowej ”osiemnastce”, to już był sukces, a złapanie jakichkolwiek minut to już sukces podwójny.

Ostatecznie swoją pozycję w Amice ugruntowałeś i kilka meczów zagrałeś.

– Było nawet kilka występów i bramek w europejskich pucharach, także na pewno nie był to dla mnie czas stracony, a obfity w wiele cennego doświadczenia.

Z Amicą sięgnąłeś też po jedyne w karierze trofea – Puchar i Superpuchar Polski.

– Zgadza się. Potem z klubami śląskimi nie było już pod względem trofeów tak kolorowo, ale z Piastem wywalczyłem dwa awanse. Najpierw do obecnej I ligi, a następnie historyczny dla klubu awans do Ekstraklasy.

Gdzie we Wronkach chodziłeś do fryzjera?

– (śmiech) Pewnie pytasz o tego ”Fryzjera”. Pan Rysiu Forbrich był jednym z ojców mojego transferu do Amici. Przyjechał do Ustki, do mojej mamy i zadecydował, że zabiera mnie do Wronek. Wielkim entuzjastą mojego transferu był świętej pamięci trener Wojciech Wąsikiewicz, który wtedy trenował Amicę. Grałem wtedy w makroregionie gdańskim, w barwach Jantaru Ustka. Grałem nieźle, trochę bramek strzelałem, dzięki czemu otrzymałem kilka propozycji. Wybrałem Wronki i nie żałuję.

Amica Wronki przed trzema dekady uchodziła za topowy klub w Polsce.

– I tak też było, bo niczego nam w klubie nie brakowało. Klub był bardzo dobrze poukładany, miał świetną bazę i sprzęt. Na tamte czasy, to był kosmos, w porównaniu chociażby do klubów na Śląsku. Wiemy, co się potem wydarzyło z Amicą. Klub wszedł w fuzję z Lechem Poznań i dziś pod tym szyldem bije się w Polsce o tytuły.

Grając we Wronkach dało się odczuć, że ”Fryzjer”, z którym dzieliliście przecież szatnię – bo był przez pewien czas kierownikiem drużyny – był szarą eminencją polskiej piłki nożnej?

– Ja tego nie odczuwałem. My na boisku przede wszystkim broniliśmy się sportowo, bo z każdym sezonem dysponowaliśmy mocną, czołową w lidze kadrą. Także tego, żeby ktoś nam w Ekstraklasie ”pomagał” się nie odczuwało. Z tego co wiem, raczej w niższych ligach więcej się pod tym względem działo. Zresztą podobnie było w Piaście, gdzie też miały miejsce różne perturbacje. Tak naprawdę dopiero po moim transferze do Gliwic zaczęły na światło dzienne wychodzić informacje, że we Wronkach coś się działo.

Prezesa Piasta agenci CBA ściągali ze strychu. Żona twierdziła, że nie ma go w domu, a gdy zadzwonili na jego komórkę – dzwonek rozległ się na poddaszu.

– Tak było. Nie będziemy może rzucać nazwiskami, bo dziś wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Z tego co wiem, tutaj organy ścigania zainteresowały się awansami Piasta w niższych ligach.

Zatem na boisku nie odczuwałeś, że sędziowie patrzą na Amicę przychylnym okiem?

– Nie, raczej nie grałem nigdy w takim meczu. Jak wspomniałem, w Amice grałem już na poziomie Ekstraklasy, a tam mecze były chyba ”czyste”. W międzyczasie grałem też w juniorach i rezerwach, ale nigdy nie czułem, że sędzia nam jakoś specjalnie sprzyja.

Z Wronek – po krótkim wypożyczeniu do Polonii Bydgoszcz – trafiłeś do Piasta Gliwice, który grał wtedy na boiskach dzisiejszej II ligi.

– Miałem kilka propozycji transferowych. Chciała mnie też Arka Gdynia, której prezesem był Jacek Milewski i mocno mnie na ten transfer namawiał. Byłem już spakowany i zdecydowany na przeprowadzkę do Gdyni, ale gdzieś w połowie lipca dostałem telefon, że jednak rezygnują z transferu. Nie chciałem już grać we Wronkach, bo zależało mi na regularnych występach, stąd najpierw wypożyczenie do Polonii Bydgoszcz.

Twój transfer do Gliwic pilotował Ryszard Forbrich? Późniejsze dochodzenie prokuratury i wyroki sądowe dowiodły, że z Jackiem Milewskim i Marcinem Żemaitisem znał się doskonale…

– Nie, tutaj polecał mnie trener Wąsikiewicz. On chyba pochodził z Bydgoszczy, stąd pojawił się temat wypożyczenia do Polonii. Tam była całkiem niezła ekipa, ale organizacyjnie klub wyglądał tragicznie. Spędziłem tam pół roku i nie dostałem ani jednej pensji. Dzień przed Wigilią 2002 roku byłem w Gliwicach na pierwszych rozmowach u prezesa Marcina Żemaitisa i dyrektora sportowego Bartosza Tarachulskiego.

W swojej pierwszej rundzie w barwach Piasta wywalczyłeś z drużyną pierwszy w historii klubu awans na zaplecze Ekstraklasy.

– Wiosna była bardzo udana dla mnie i dla Piasta. Strzeliłem w piętnastu meczach dwanaście bramek, a asystował mi najczęściej świetnie znany z boisk Ekstraklasy Marcin Radzewicz. Wywalczyliśmy ten awans pewnie i spokojnie. Już na kilka kolejek przed końcem sezonu już było jasne, że nikt nam go nie odbierze.

W dzisiejszej I lidze nie byliście w premierowym sezonie hegemonem, ale ekipą chłopców do bicia tym bardziej nie można było was nazwać. Utrzymaliście się bez barażów, w których grało niemal pół ligi.

– Grałem regularnie i strzeliłem siedem bramek, więc jak na debiutancki sezon na zapleczu Ekstraklasy było całkiem nieźle. Naszym trenerem był świetnie znany także w Zabrzu Józef Dankowski i wyglądało to całkiem solidnie. Nie byliśmy potentatem, ale nasza gra opierała się na walce, ambicji i kolektywie. Udało nam się wygrać między innymi z Arką Gdynia. Przegraliśmy w Chorzowie 1:3, a w rewanżu mecz został przerwany w 55. minucie po burdach na trybunach.

Skończyło się walkowerem dla Ruchu Chorzów.

– Mieliśmy na boisku dość wyraźną przewagę i wydawało się, że jesteśmy bliżsi zdobycia zwycięskiej bramki. Kiedy zaczęła się zadyma, najbardziej Mariusz Śrutwa i Krzysztof Bizacki naciskali, żeby meczu nie wznawiać. Dostali trzy punkty przy zielonym stoliku, ale ostatecznie to my wyprzedziliśmy ich w tabeli o punkt i musieli grać w barażach o utrzymanie w lidze.

Po Ciebie po udanym sezonie w barwach Piasta zgłosił się Górnik Zabrze.

– Chciał mnie Górnik, chciał też GKS Katowice. Pamiętam, że do GieKSy mieliśmy przejść razem ze świętej pamięci Tomkiem Szeją, ale zmarł on po ciężkiej chorobie przed rundą wiosenną. Wkrótce pojawiła się oferta ze strony Pana Koźmińskiego i zdecydowałem się z niej skorzystać.

Czym przekonała Cię wtedy oferta z Zabrza?

– Na pewno nie były to kwestie finansowe, bo oferta nie była pod tym względem wybitna. Duże znaczenie miała dla mnie historia tego klubu, jego tradycja, nazwiska zawodników, którzy przez wszystkie te lata w Zabrzu występowali. Marzeniem każdego chłopaka z naszego pokolenia było zagrać nie tylko w Legii Warszawa czy Lechu Poznań, ale także Górniku Zabrze.

Kibice Piasta nie mieli do Ciebie pretensji o ten transfer?

– Wtedy jeszcze relacje między kibicami Górnika i Piasta nie było takiej ”kosy” jak obecnie. Parę razy usłyszałem na ulicy trochę wyzwisk, ale na tym się kończyło.

Piast wtedy dopiero wchodził na salony polskiej piłki, na których Górnik był już od niemal pięciu dekad.

– Dlatego też nikt wielkiego żalu do mnie o to, że przechodzę z Piasta do Górnika nie miał. W dzisiejszych czasach pewnie byłoby to nieco trudniejsze (śmiech).

Jak wspominasz pierwsze chwile przy Roosevelta? Przeskok organizacyjny był widoczny czy byłeś rozczarowany tym, co zastałeś?

– Zostałem przyjęty bardzo dobrze. Mimo pustek w kasie, organizacyjnie w klubie wszystko wyglądało całkiem dobrze. Szatnia zawsze była przygotowana do meczu czy treningu, czekał na nas nie tylko sprzęt, ale też zawsze czyste ręczniki kąpielowe. Była odnowa biologiczna na odpowiednim poziomie. Wiadomo, że mogło być zawsze lepiej, gdyby było w klubie trochę więcej pieniędzy, ale organizacyjnie ten z Gliwic do Zabrza to był duży przeskok. Czuć było, że w Zabrzu była Ekstraklasa.

W premierowym sezonie grałeś dość regularnie, ale rzadko od początku.

– U trenera Wernera Liczki byłem skrzydłowym, a w Górniku grał wtedy na mojej pozycji Piotrek Brożek wypożyczony z Wisły Kraków. Rywalizacja była dość spora, ale zdrowa, a decyzja zawsze należała do trenera. Może gdybym w swoim debiucie z Wisłą Płock wykorzystał nie stu, a dwustuprocentową sytuację, którą miałem byłoby mi w kolejnych meczach łatwiej o miejsce w wyjściowej jedenastce.

Nie ma się co czarować, w Górniku było wtedy bardzo biednie…

– Pod względem finansów było jak było, ale sportowo w rundzie jesiennej byliśmy w bardzo dobrej dyspozycji. Werner Liczka był trenerem, za kadencji którego czułem się chyba najlepiej przygotowany fizycznie do gry w całej karierze. Mieliśmy drużynę, która miała kilku bardzo dobrych zawodników. W bramce był Piotrek Lech, na obronie Michał Karwan, Krzysiu Bukalski w pomocy, a na ataku grał Michał Chałbiński i Arek Aleksander. Po rundzie jesiennej trener Liczka przejął Wisłę Kraków, a dla mnie zaczął się gorszy okres w klubie.

Po Wernerze Liczce drużynę przejął Marek Wleciałowski, a Ty udałeś się na wypożyczenie do Podbeskidzia Bielsko-Biała.

– Podbeskidzie miało wtedy bardzo fajny zespół, z którym byliśmy blisko nawet awansu do Ekstraklasy. Prowadził nas trener Jan Żurek, a grałem między innymi z Błażejem Radlerem. Finansowo w Bielsku-Białej też nie było kolorowo. Grałem tam pół roku, a dostałem może dwie wypłaty. Wróciłem potem do Zabrza i zastałem zupełnie inny, młody zespół z zaciągiem brazylijskim Marka Koźmińskiego. Nie graliśmy najlepiej. Nie chcę źle mówić o trenerze Wleciałowskim, ale moim zdaniem jego zatrudnienie nie było najlepszym ruchem ze strony Górnika.

Nie było Ci z trenerem Wleciałowskim po drodze?

– Dość mocno się u tego trenera męczyłem, a kilka lat później spotkałem go w Piaście Gliwice i też musiałem z jego powodu odejść z klubu. Wcześniej Piasta prowadził Piotr Mandrysz i graliśmy fajną piłkę. Po zmianie trenera wyglądało to tragicznie. Od poniedziałku do czwartku dźwigaliśmy sztangi, a piłką trenowaliśmy w piątek.

Znacznie lepiej czułeś się pod wodzą Marka Motyki.

– Czułem, że trener Motyka mi zaufał i stawia na mnie z przekonaniem. Mimo to, że nie zawsze było kolorowo pod względem finansów, a i punktów czasami brakowało, bo walczyliśmy głównie o utrzymanie, to trener Motyka potrafił zbudować bardzo dobrą atmosferę w szatni. Wszyscy chcieli walczyć za Górnika i zostawić na boisku kawał zdrowia.

Przez dwa lata gry w Górniku przeżyłeś czterech prezesów i cztery zmiany trenera. Nie destabilizowało to sytuacji w szatni?

– Jako zawodnicy byliśmy przyzwyczajeni do częstych zmian trenerów. Tak było przed laty i tak jest dzisiaj, że jak drużynie nie idzie, najczęściej zmienia się trenera. My patrzyliśmy na to z nadzieją, że zmiana trenera da nam bodziec do lepszej gry i lepszych wyników. Nie było z tego tytułu jakiejś paniki czy niepokoju w szatni.

Rafał Andraszak nie był w Zabrzu strzelcem wyborowym, ale jak już strzelał, to niezwykle ważne bramki.

– Było kilka fajnych bramek, zwłaszcza ta z Wisłą Płock na wyjeździe, którą jeszcze można gdzieś znaleźć na Youtube. Bez wątpienia jednak dwa najważniejsze mecze Górnika, to te rozgrywane w Wielką Sobotę. I dwa razy graliśmy wtedy z Legią. Najpierw, w bodajże 2006 roku, graliśmy z nimi świetne spotkanie, ale w bramce cuda wyczyniał Łukasz Fabiański i ostatecznie przegraliśmy 0:1. Za rok się zrewanżowaliśmy i to my wygraliśmy 1:0, a mnie udało się zdobyć zwycięską bramkę.

Po tym zwycięskim meczu z Legią dostałeś koguta od Stasia Sętkowskiego.

– Tak było. Potem mu go oddałem, bo nie miałem co z nim zrobić i na następny dzień przyniósł mi mięso gotowe na rosół. To była fajna tradycja. Zbyt wielu kogutów w Zabrzu się nie doczekałem, bo dostałem chyba tylko dwa. Znacznie częściej nagradzani byli Arek Aleksander i Tomek Moskal, bo z natury to oni zdobywali decydujące bramki. Nie jednak to było najważniejsze, a że Górnik zdobywał punkty. Tym bardziej, że atmosfera za trenera Motyki – raz jeszcze podkreślę – była znakomita.

Udało się wam kiedykolwiek na treningu zdobyć bramkę po ”szarańczy”?

– (śmiech) Na treningach bramki padały, w meczach nie chciały. Widać, rywale byli przygotowani.

Te dwa mecze z Legią Warszawa, to najlepsze występy Górnika z Tobą na boisku?

– Myślę, że na pewno jedne z najlepszych. Wszyscy wiemy, jak ważne dla kibiców Górnika jest zwycięstwo z Legią, a nam udało się to osiągnąć. Poza tymi było jeszcze kilka dobrych meczów, jak ten z Wisłą Płock u siebie w samej końcówce sezonu, gdzie przegrywający był skazany na spadek. Nogi się trzęsły, trybuny były wypełnione, ale cel został osiągnięty. To dla mnie duży powód do satysfakcji, że swoim nazwiskiem nie firmowałem spadku Górnika z Ekstraklasy. Po mnie przyszło na Roosevelta kilka gwiazd, które dostały kontrakty 5-6 razy wyższe od naszych i im się utrzymać klubu w Ekstraklasie nie udało. Zresztą po spadku miałem okazję zagrać z Górnikiem w barwach Floty Świnoujście i powiem szczerze, ta naszpikowana gwiazdami drużyna zagrała słabiutko. Kibice jechali za nimi pociągiem całą noc, a potem dostali w nagrodę takie spotkanie. Mecz zakończył się remisem, a powinniśmy go wygrać, bo mieliśmy przewagę.

Górnika prowadził wtedy trener Ryszard Komornicki.

– Ja pierwsze podejście tego trenera do Górnika przeżyłem i nie wspominam tego dobrze. Nie byliśmy w ogóle przygotowani do sezonu.

To dość kontrastujące co mówisz, bo raptem kilka dni temu trener Komornicki mówił, że w Zabrzu miał w szatni ludzi, którzy nie nadawali się na profesjonalnych piłkarzy.

– Szanuję trenera Komornickiego za jego osiągnięcia na boisku i cztery mistrzostwa Polski z Górnikiem. Jeżeli jednak chodzi o pracę trenerską, to był po zupełnie przeciwnej barykadzie w odniesieniu do Wernera Licki. Przecież my obóz przygotowawczy mieliśmy na Majorce. Piłkarze, lato, Majorka. Rozumiesz? Przecież to już mówi samo za siebie.

Z Górnika odszedłeś po dwóch latach i znowu zakotwiczyłeś w Piaście, w barwach którego wywalczyłeś historyczny awans do Ekstraklasy.

– To był ciężki sezon, w którym chyba pięć zespołów do końca walczyło o awans do Ekstraklasy. Bezpośrednio awansowały Lechia i Śląsk Wrocław, a Piast i Arka Gdynia miały grać baraże. Ostatecznie baraże odwołano, bo z Ekstraklasy zdegradowane zostały Zagłębie Lubin i Korona Kielce, a my weszliśmy bezpośrednio bez dodatkowych meczów. Dowiedzieliśmy się o tym chyba piętnaście minut po końcowym gwizdku sędziego w meczu z Polonią Warszawa, który wygraliśmy i który – jak nam się początkowo wydawało – dał nam miejsce w barażach.

Do Ekstraklasy wprowadził Piasta Piotr Mandrysz, a zaraz potem zastąpił go wcześniej wspomniany Marek Wleciałowski.

– Bardzo żałuję, że trener Mandrysz musiał nas opuścić. Na poziomie pierwszej ligi byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Ja czułem, że jestem w formie. Zupełnie inaczej wyglądały też treningi, bo u trenera Mandrysza praktycznie cały czas pracowaliśmy z piłką przy nodze. Po zmianie trenera i sposobu treningów wychodziliśmy na mecz i oddawaliśmy jeden strzał na bramkę. Myślę, że pod wodzą trenera Mandrysza wyglądałoby to zdecydowanie lepiej.

Trener Wleciałowski musiał wzorować się na chorzowskiej szkole trenera Jerzego Wyrobka, na którego w wywiadzie utyskiwał kiedyś Jacek Wiśniewski. WIĘCEJ TUTAJ

– Trening siłowy i obciążenia są ważne w piłce nożnej, ale bez przesady. Tego było naprawdę za dużo. Ja – jako dosyć wybiegany zawodnik – miałem problem z wytrzymaniem na boisku 15-20 minut. Miałem nogi z ołowiu. Nie było siły, nie było dynamiki. Kondycyjnie byliśmy zupełnie nieprzygotowani do sezonu. Ciężko było mecz wybiegać, a co dopiero stworzyć sobie sytuacje i go wygrać. Taka praca, a praca trenera Liczki czy Mandrysza to dwa zupełnie inne światy. U nich mogłem wejść na boisko z uśmiechem na twarzy i zagrać dwa mecze jeden po drugim.

Czułeś, że po tym co pokazałeś w Górniku poprzeczka dla Ciebie w Piaście poszła w górę?

– Na pewno czułem, że tak było. Działacze śledzili moje występy, widzieli, że w końcówce sezonu grałem regularnie. Zostawiłem na boisku kupę zdrowia i naprawdę całe serce. Liczyli na pewno, że uda mi się ten poziom utrzymać, a przy okazji strzelić kilka bramek jak przy okazji pierwszej przygody w Gliwicach. Czułem się w Piaście potrzebny i udało nam się wywalczyć awans, ale dziś mogę to przyznać, że z perspektywy czasu żałuję, że wtedy nie zdecydowałem się zostać w Górniku.

Odchodziłeś z Zabrza tuż przed premierowym sezonem z Allianz Polska na koszulkach.

– Plany były duże. Przyszedł trener Wieczorek, który widział dla mnie miejsce w kadrze. Górnik także nalegał, żebym został. W gronie rodzinnym uznaliśmy jednak, że może warto jednak wrócić do Piasta i że kibice z Zabrza może nie będą mi mieli tego za złe. Decydujące były warunki kontraktów, jakie Górnik wtedy proponował.

To znaczy?

– Ich zapisy były… dziwne. Nie będę tutaj wdawał się w szczegóły, ale pieniądze z kontraktu miały opierać się na trzech filarach. Jedną część obejmowała stała część kontraktu, a dwie pozostałe uzależnione były od realizacji celów na boisku. Innymi słowy, nie grając regularnie otrzymywałbym 1/3 swojego kontraktu. Ja sam też byłem wtedy młodym ojcem, ledwo co urodziła mi się córeczka i musiałem podjąć odpowiedzialną decyzję. Tak jak jednak wspomniałem, z perspektywy czasu żałuję tego ruchu. Czuję, że mimo biegu lat jestem przez Górnika i jego kibiców szanowany. W przeciwieństwie do klubu z Gliwic…

Kibice Piasta przyjęli Cię z otwartymi ramionami?

– Tutaj wiele się nie zmieniło względem mojego transferu z Gliwic do Zabrza. Bardziej kibice Górnika mieli żal do zarządu, że nie przedłużono ze mną kontraktu na warunkach, które mógłbym zaakceptować. Kibice Piasta z kolei oczekiwali chyba, żebym doświadczenie z Ekstraklasy przekuł na boisko w barwach ich drużyny.

Dopytuję, bo krótko po Tobie na transfer z Piasta do Górnika zdecydował się Adam Banaś. I on w oczach kibiców był już nazywany ”zdrajcą” czy ”Judaszem”.

– Wiem, że w tym wypadku działo się już więcej. Mnie to ominęło na całe szczęście. Swoją drogą, słyszałem, że Adam jest poszukiwany przez policję, że coś napożyczał i nie oddał…

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…

– To był bardzo fajny chłopak. Zawsze rozsądny, uśmiechnięty, piłkarsko też był na dobrym poziomie. Nie wiem co się stało, ale takie nieraz są koleje losów.

Przed tym meczem próbowałem też złapać kontakt z Grzegorzem Kasprzikiem, ale nie udało mi się…

– Z tego co wiem, Grzesiu odciął się od piłki totalnie. Pracuje chyba w branży ubezpieczeń. Nie ma aktywnych socjal mediów, ale chyba wszystko z nim w porządku. Po naszej rozmowie zadzwonię i zapytam (śmiech).

Ty po transferze do Piasta wróciłeś na Roosevelta po nieco ponad roku. I zagrałeś w pierwszych w historii derbach pomiędzy obiema drużynami w Ekstraklasie.

– Pamiętam, że był to bardzo dobry, emocjonujący mecz. Górnik objął prowadzenie, potem nie strzelił karnego i do końca utrzymywał się wynik 1:0. Zależało mi na tym, żeby przypomnieć się kibicom w Zabrzu i być może dać działaczom do myślenia, że zrobili błąd zbyt pochopnie mnie oddając. Wydaje mi się, że z perspektywy boiska remis byłby sprawiedliwszym rezultatem, ale mecz zakończył się naszą porażką i musieliśmy przyjąć to na klatę.

O Górniku wypowiadasz się z dużym sentymentem. Gdybyś miał te dwa kluby położyć na szalę – przechyliłaby się w stronę klubu z Zabrza?

– Zdecydowanie przeważa sentyment do Górnika. Może to takie detale, ale myślę, że ten klub jest bardziej w moim sercu. Sama oprawa meczowa, atmosfera na trybunach, frekwencja. Zresztą Górnik pamięta o swoich byłych zawodnikach, w przeciwieństwie do klubu zza miedzy, gdzie nie umieli uszanować swoich byłych zawodników. Tych, którzy dali klubowi upragniony awans do Ekstraklasy.

Jest aż tak źle?

– Na dobrą metę, chyba tylko Jarek Kaszowski pracuje w klubie. Pamiętam, że kilka lat temu Paweł Gamla miał jakieś swoje problemy i szukał pracy. Złożył CV i nie doczekał się odpowiedzi. Ja też trzykrotnie aplikowałem do pracy w Piaście, chciałem być skautem czy robić coś podobnego, ale za każdym razem spotkałem się z definitywną odmową. Grając w Piaście posypały mi się łękotki i musiałem przejść zabieg. Nigdy tego nie zapomnę klubowi z Gliwic, że sam musiałem sobie opłacić operację w klinice endoskopowej w Żorach. Otrzymałem deklarację od działaczy, że mam zrobić zabieg, zapłacić z prywatnych pieniędzy, a oni mi to potem zwrócą. Tak też zrobiłem, zapłaciłem bodajże 5500 złotych i pieniędzy nie dostałem do dziś.

Dziwne podejście. Nie byłeś przecież zawodnikiem przesadnie kontuzjogennym.

– Pewnie kibice o tym nie wiedzą, ale w Górniku doznałem kontuzji naderwania więzadła krzyżowego w kolanie. I z tą kontuzją grałem w Ekstraklasie. Dostawałem zastrzyk w kolano, środki przeciwbólowe i grałem. Tak naprawdę nigdy potem z tym kolanem nie wróciłem już do pełni zdrowia. Kolano było ”powiązane”, ale codzienność to była walka z bólem i potężnym dyskomfortem. Kiedy jednak w Zabrzu musiałem przejść zabieg, to choć w klubie się nie przelewało, prezes Koźmiński pieniądze znalazł i za operację zapłacił. W Górniku choć biednie, zawsze było uczciwie.

W piątek buchła sensacyjna wiadomość, że jeżeli Piast do końca roku nie znajdzie 14 milionów złotych może stracić licencję na grę w Ekstraklasie.

– Docierały do mnie takie informacje, że w Piaście mają jakieś problemy. Wiem, że na pewno są opóźnienia w wypłatach wobec piłkarzy i sztabu szkoleniowego. I że są to dość spore poślizgi. Myślę, że to pokłosie kontraktów, jakie klub podpisywał z zawodnikami. Piast nie jest Legią Warszawa czy Lechem Poznań, żeby płacić piłkarzowi sto tysięcy złotych miesięcznie. Kwoty, jakimi operuje przy podpisywaniu kontraktów klub z Gliwic są moim zdaniem grubo przesadzone.

Nie ma sukcesów na boisku, słaba jest też frekwencja przy Okrzei…

– Dokładnie. Zupełnie inaczej się operuje takim zadłużeniem, kiedy wypełnia ci się stadion i zarabiasz na transferach jak Górnik, a inaczej kiedy przychodzi ci na mecze 3-5 tysięcy ludzi. Ciężko w takiej sytuacji szukać sponsorów i środków z zewnątrz. W przypadku Górnika myślę, że jak otworzą nową trybunę, to stadion wypełni się w trakcie sezonu niejednokrotnie. A przychód z dnia meczowego jest bardzo ważnym atutem. Piast musi zrewidować swoje wydatki, bo takie zadłużenie nie jest nigdy dziełem przypadku.

Przed niedzielnym meczem Górnika z Piastem jakieś emocje Ci towarzyszą?

– Na pewno jakiś dreszczyk emocji jest. Miałem się wybrać na to spotkanie, ale niestety będę musiał obejrzeć je w telewizji. Grałem w obu klubach na w miarę niezłym poziomie, zawsze starałem się dawać z siebie wszystko. Z Piastem wywalczyłem dwa awanse, z Górnikiem nie udało mi się nic wygrać, ale ten klub znalazł swoje miejsce w moim sercu. Na pewno będzie to ciekawe spotkanie. Szkoda, że w Zabrzu brakuje egzekutora z prawdziwego zdarzenia, jakim był chociażby Igor Angulo. Taki zawodnik na pewno by się w Górniku przydał, bo sytuacji stwarzają mnóstwo, ale brakuje wykończenia.

W tabeli Górnika i Piasta dzieli jedno miejsce i jeden punkt. Zatem przy Roosevelta znowu zagramy o ”sześć” oczek.

– Dokładnie, a w takich meczach z natury pada remis. Aczkolwiek byłem na meczu Górnika z Piastem bodajże trzy lata temu i w Zabrzu wygrał Piast. Dlatego też jutro stawiam na remis lub minimalne zwycięstwo Górnika.
Na pewno dużym argumentem po stronie Górnika jest Lukas Podolski i trener Jan Urban. Pierwszy to klasa sama w sobie i na pewno motywacji w tym meczu mu nie zabraknie. Drugi pokazał już wielokrotnie, że potrafi coś ulepić z niczego i z kadry, jaką ma stworzyć kawał drużyny.

Grałeś też w Energetyku ROW Rybnik. Dziś ten klub walczy o przetrwanie.

– W Rybniku spędziłem dwa lata i też wywalczyliśmy awans, bodajże do drugiej ligi. Mogliśmy aspirować do walki o awans o poziom wyżej, ale finanse w klubie nie były na odpowiednim poziomie. Organizacyjnie też wyglądało to tak jak powinno być. Na pewno fajna szatnia, wielu chłopaków stąd, jak chociażby Jarek Wieczorek. Często na trybunach wspierali nas kibice Górnika, bo mają ”sztamę” z ROW-em. Pamiętam, że kiedyś mieliśmy zajęcia na głównej płycie stadionu przy Gliwickiej i musieliśmy przerwać trening strzelecki, bo swój zaczynali żużlowcy (śmiech).

I właśnie żużel wypchnął z Rybnika piłkę nożną.

– Podobnie było w Polonii Bydgoszcz. Tam żużel był na bardzo wysokim poziomie w naszej piłkarskiej szatni często pojawiał się Tomek Gollob. Bardzo sympatyczny facet, pamiętam, że na treningi dojeżdżał hulajnogą (śmiech).

Graj i wygrywaj z nami na betcris.pl

Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Górnik Zabrze

 

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments