Sześćdziesiąta minuta 103. Wielkich Derbów Śląska. Z boiska schodzi Wojciech Łuczak, a towarzyszy mu burza gwizdów z kierunku trybun. To był gwóźdź do trumny, zwiastun, że jego czas w Zabrzu właśnie się skończył. Przeciwko rywalowi, któremu kilka miesięcy wcześniej strzelił gola, jednego z dwóch najważniejszych dla kibiców w ostatnich latach.
Sami do końca nie wiedzieliśmy, czego się po Łuczaku spodziewać. Z Bogdanki Łęczna odchodził jako największe objawienie I ligi, produkt gotowy na Ekstraklasę. Na tą samą, która przecież rok wcześniej go wypluła, gdy kopał się po czole w rezerwach Cracovii. Transfer do Górnika miał więc pokazać, na co Łuczaka tak naprawdę stać. I pokazał..
Z całą pewnością Wojtek nie może mieć do nikogo pretensji. Czy to było za Adama Nawałki czy teraz Roberta Warzychy, dostawał swoje szanse. Zawsze był waleczny, nieustępliwy i ambitny, ale to za mało. Kibice cenią piłkarzy, którzy potrafią zostawić serce na boisku, ale i gdy mają coś jeszcze do zaoferowania. Szczególnie gdy jesteś ofensywnym piłkarzem.
Summa summarum przygoda Łuczaka z Górnikiem była nieudana, ale kilka miłych akcentów też było. Kapitalnej bramki w pucharowym meczu z Legią i zwycięskiego trafienia z Widzewem Łódź nikt mu nie odbierze. I oczywiście najważniejszego gola w Wielkich Derbach Śląska, który wraz z trafieniem Łukasza Madeja pozwolił nam zdobyć Cichą po osiemnastu latach.
Mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. Ostatni mecz w koszulce Górnika symbolicznie oddał trzy lata Łuczaka w Zabrzu. Nie było pożegnania z kibicami i bukietu róż od klubu. Był mecz w rezerwach, przedwcześnie zakończony czerwoną kartką. Drugi raz Ekstraklasa wskazała mu drzwi wyjściowe. Może w innym klubie powiedzie mu się lepiej, tego mu życzymy.
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Ewa Dolibóg/Roosevelta81.pl