O przywiązaniu do klubu, jego barw i teorii „prawdziwego kibica”

kesera  -  18 czerwca 2013 18:51
0
1537


Przejeżdżając ostatnio przez jedno ze śląskich miast zobaczyłem samochód z powiewającą kibicowską flagą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wcale nie chodziło o klub z Górnego Śląska, czy nawet Polski. Może źle sie przyjrzałem? Flaga w barwach czarno-żółtych. Rzut oka na tablicę rejestracyjną. Wniosek? Polska. Jeszcze bardziej wytrzeszczam oczy i co widzę? Napis BVB na fladze. Jeszcze raz zerkam na tablicę rejestracyjną by upewnić się, że na pewno jest z naszego kraju. Uświadomiłem sobie, że często z różnych względów, na ulicach śląskich miast częściej można spotkać barwy klubów zagranicznych niż naszych rodzimych. Jak grzyby po deszczu w ostatnich latach urosły w Polsce FC takich klubów jak Barcelona, Real Madryt, Manchester United i innych. Sympatycy tych zespołów, w niektórych przypadkach nie oglądają nawet polskiej ligi, a nawet nią gardzą, uważają się za kibiców drużyn z zachodu. Często twierdzą, że są prawdziwymi kibicami. Podam przykład. Fani „Czerwonych Diabłów” uważają się, że są prawdziwymi kibicami ekipy z Old Trafford. Natomiast fanów City uważają już za kibiców sukcesu. A kim niby oni są by tak twierdzić?  W jaki sposób oni są związani z Manchesterem United jak nie sukcesami tej drużyny? Pewnie się nie pomylę, że 99% z nich nie widziało nawet ich stadionu na własne oczy, a „prawdziwe kibicowanie” polega jedynie na trzymaniu kciuków sprzed telewizora. I jeszcze wyśmiewanie tych, co wolą klub z niebieskiej części Manchesteru.

Zgadza się, że liczba kibiców i sukces idą ze sobą w parze, ale niewiele jest takich klubów, które mogą liczyć na wierną rzeszę swoich fanów bez względu na wyniki. W Polsce mało kto wie, że na spotkania Manchesteru City, kiedy ten całkiem niedawno grał jeszcze na czwartym szczeblu angielskich rozgrywek, na stadion Maine Road (dawny obiekt) chodził regularnie komplet ponad 35 tysięcy widzów! To pokazuje, jak bardzo przywiązani są fani „The Citizens” do swojego klubu. Jak bardzo związany był natomiast kierowca samochodu z flagą Borussii Dortmund? Może to był przypadek jeden na milion, czyli faktycznie to kibic z krwi i kości regularnie odwiedzający Signal Iduna Park. Zdecydowana większość nosząca jednak koszulki Arsenalu, czy Juventusu to typowi wierni fani w papciach. Oczywiście nie można do nich mieć żadnych pretensji, bo każdy z nas jest takim kibicem. Tacy już jesteśmy, że trzymamy kciuki za AC Milan, Olympique Marsylia, czy Bayern Monachium. Każdy z  nas oglądając w TV jakikolwiek mecz najczęściej woli jedną z drużyn bardziej lub mniej. To jednak można nazwać jedynie sympatią. Nawet kibice należący do polskich FC zachodnich klubów, przy optymistycznym wariancie, oglądają maksymalnie kilka spotkań w sezonie.

Jasne, że w czasach cyfrowej telewizji i internetu wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale klimat meczów, wspólnych wyjazdów, regularnego wspierania swojego klubu, który jest tuż za rogiem, albo przy którym się wychowano, to nieporównywalna rzecz do wyrażania swojej sympatii np. Bayernowi Monachium. Dlatego na mecze Górnika nadal regularnie przylatują fani rozsiani po całym świecie, czyli z Holandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii i wielu innych krajów. Oni wszyscy wychowali się na kibicowaniu Górnikowi i choć bliżej i taniej byłoby im pójść obecnie na mecz PSV Eindhoven, Schalke 04, czy też FC Liverpool, to zdecydowanie bardziej wolą wybrać się na mecz klubu z Roosevelta.

Dlaczego? Bo miłość i wiara do Górnika jest zaszczepiana przez najrozmaitsze historie i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Można nas w pewnym sensie porównać do fanów Celtiku Glasgow. Oni, jak sami twierdzą: „Celtic to coś więcej niż klub. To wspólna wiara i przyjaźnie do końca życia. Jeden za drugiego wskoczyłby w ogień” – usłyszałem kiedyś od jednego fana szkockiej ekipy, która tak naprawdę oprócz barw klubowych, na meczach prezentuje barwy Irlandii. Można rzec, że gość absolutnie nie ściemniał, bo miał już swoje lata na karku i za sobą tyle wyjazdów (mecze krajowe i europejskie puchary), że mógłby opowiadać nam (kibicom z Polski – było nas trzech, choć każdy był sympatykiem innego klubu z kraju nad Wisłą), znacznie dłużej niż te cztery godziny, które przegadaliśmy. Dodam, że wszystko działo się przed i po meczu Celtiku.

My, kibice Górnika, jesteśmy przywiązani do naszej wspaniałej historii i dopingujemy drużynę bez względu na wyniki, czego najlepszym przykładem była nasza frekwencja podczas sezonu, kiedy spadliśmy z ekstraklasy, a także, gdy graliśmy na jej zapleczu. Brakuje nam natomiast grających ikon, które byłyby związane z klubem nie tylko na murawie, ale także poza nią. Wzoru do naśladowania, który sprawiłby, że każdy chciałby mieć koszulkę z jego nazwiskiem. Możemy jedynie pozazdrościć choćby kibicom Evertonu. Kiedy latem minionego roku, legenda „The Tofees” Tony Hibbert (prawy obrońca) w swoim 309 występie zdobył swojego pierwszego gola (w meczu europejskich pucharów przeciwko AEK Ateny) stadion oszalał z radości. Fani regularnie śpiewają na jego cześć piosenkę: „Tony Hibbert, he scores when he wants”, czyli „Tony Hibert strzeli gola, kiedy zechce”. Najwierniejsi fani Evertonu zapowiadali również, że jeśli ich ulubieniec wpisze się na listę strzelców, to wybiegną na murawę i tak też uczynili.

[youtuber youtube=’http://www.youtube.com/watch?v=o50Kz1DN1qA’]

Życzę wszystkim kibicom i sobie, abyśmy w Górniku mieli tak oddanych graczy. „Ostatnim Mohikaninem” był chyba Jacek „Wiśnia nasz chuligan” Wiśniewski.

autor: don pedro

Osoby chcące się podzielić z nami swoimi relacjami, opiniami itd. zapraszamy do tego tematu.

źródło: Roosevelta81.pl

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments