Kawiarenka na stadionie Górnika w najlepszych czasach tętniła życiem. Kibice mogli się w niej spotkać, porozmawiać i wspólnie obejrzeć mecz ukochanego klubu. Rozmawiamy z Bernardem Gorgoszem, który wspólnie z żoną Iwoną przez wiele lat prowadził „Kawiarnię Goool”.
Roosevelta81.pl: Jak zaczęła się Pana przygoda z kawiarenką na stadionie Górnika?
Bernard Gorgosz: – Moja przygoda z kawiarenką zaczęła się w momencie, gdy mój syn skończył 7 lat. Wtedy rozpoczął naukę w szkole podstawowej i pojawił się pomysł, aby zapisać syna na piłkę nożną. Dokładnie tak, jak robi to wielu ojców. Mieszkam 500 metrów od stadionu Piasta Gliwice, ale serca bije na Roosevelta i zapisałem syna do trampkarzy. Trenerem był wtedy Marian Beher, trenował w Górniku jednocześnie trampkarzy i juniorów, w których był Marek Szemoński, znany napastnik Górnika Zabrze. To właśnie on zdobył bramkę w słynnym meczu przeciwko Legii w Warszawie (mecz został rozegrany w czerwcu 1994 roku. Po golu Szemońskiego, Górnik prowadził z Legią 1:0, i był o krok od mistrzostwa, ale przez niewytłumaczalne decyzje sędziego gospodarze zdołali wyrównać – przyp. red.). Wciąż mam w pamięci tamten mecz – sędzia Redziński po prostu nas wtedy przekręcił.
Wcześniej oczywiście regularnie chodziłem na mecze Górnika. Kiedy zacząłem przywozić syna na trening, początkowo dwa razy w tygodniu, później w drugiej klasie szkoły – trzy razy. Trener zaproponował mi, żebym mu pomagał. Jest taka funkcja kierownik drużyny, czyli taki facet, który załatwia dla drużyny sprawy organizacyjne. Byłem jednocześnie kierownikiem u juniorów oraz trampkarzy i w ten sposób zacząłem poznawać trenerów oraz inne osoby związane z Górnikiem. Była wówczas tu taka kawiarnia, pod tytułem „Klub bilardowy”. Mnie i moją małżonkę Iwonę, która też jest kibicem Górnika, bardzo bolało, że na stadionie 14-krotnego mistrza Polski jest taka obskurna kawiarnia.
Nazwa i wnętrze kompletnie niezwiązane z klubem piłkarskim, a tym bardziej z takim znanym i zasłużonym. Kiedyś, oglądaliśmy taki film dokumentalny o Barcelonie, w którym mówiono, że Barcelona ma aż 500 pubów dla kibiców i tak mojej małżonce zamarzyło się, żeby coś takiego otworzyć na Górniku. Jak wcześniej wspomniałem, zaprzyjaźniłem się z wieloma trenerami i działaczami, a co najważniejsze zaprzyjaźniłem się z śp. Panem Janem „Bolkiem” Niesyto, rzecznikiem tysiąclecia. To był człowiek, który dbał o wizerunek Górnika. Rozmawiałem z nim o kawiarni twierdząc, że jest taka obskurna i nie przystaje dla takiego klubu jak Górnik. Wtedy też w Górniku rządy objął Pan Stanisław Płoskoń. Pan Bolek poszedł do prezesa Płoskonia i w ten sposób znaleźliśmy się w kawiarence. Z tym, że Pan Niesyto zaznaczył: jeśli kawiarenka będzie fajna to będzie ze mnie dumny, ale jak nie fajna to nas wywali. Na szczęście był dumny i bardzo miło wspominam Pana Jana, zresztą chyba wszyscy go mile wspominają.
Na początku zadbaliśmy o wystrój, by pomieszczenie przypominało kawiarnię na stadionie. Padały też różne propozycje nazwy, m.in. „Trójkolorowa”. W końcu Pan Stanisław Oślizło z Janem Kowalskim byli u nas na kawie i wymyślili „Cafe Gol”, ale jestem przeciwnikiem takich obcych nazw, bo mieszkamy w Polsce, dlatego nazwaliśmy ją „Kawiarnia Goool”. Wystrój kawiarni to były szaliki różnych klubów, znanych i tych mniej znanych oraz oryginalne koszulki piłkarzy, m.in. Tomka Hajty z MSV Duisburg oraz reprezentacji Polski, w której grał mecz przeciwko Bułgarii. Później kibice sami przynosili: szaliki, proporczyki, bo czuli się gospodarzami tej kawiarni i sami dbali o wystrój.
Rano zawsze na bufecie można było zastać krakowskie „Tempo”, katowicki „Sport”. Kibice bardzo chętnie to czytali, bo był terminarz gier. Piłkarze jedli też u nas obiady, gdy mieli dwa treningi i należał się im posiłek. Chwalili je sobie. Gośćmi poza piłkarzami byli też m.in. Pan Marian Kasprzyk, mistrz olimpijski w boksie (Zdobył złoto w Tokio 1964 oraz brąz w Rzymie 1960 – przyp. red), Maciej Orłoś z Teleexpressu, więc kawiarenka była też w tym programie. No i „Doda”, gdy była małżonką Radka Majdana, a Górnik grał z Wisłą Kraków. Najważniejszymi gośćmi kawiarni byli jednak kibice Górnika, bo ta kawiarnia była dla nich stworzona i czuli się tam jak u siebie w domu. To właśnie w kawiarence były też początki Torcidy. Chłopaki robili sobie u nas spotkania, przedstawiciele z Gliwic, Rudy Śląskiej, Piekar i innych miast. I było fajnie.
Kawiarenka to było miejsce, gdzie kibice mogli się integrować.
– Torcida jest jakąś organizacją. Nie ma tam hierarchii, choć na pewno jest ktoś, kto tym dowodzi. Myślę, że ci chłopcy znaleźliby kogoś, kto mógłby prowadzić takie miejsce. Ja o takim czymś marzę, ale obecnie finansowo jest to nie do zrealizowania. Jeśli nic nie ruszy, może poszukam kogoś z pieniędzmi, kto by się zdecydował na ponowną kawiarenkę. Ludzie się jednak boją, bo całe lata źle się pisało o piłce.
Mam serwis, który zajmuje się naprawą sprzętów AGD. Codziennie jestem w 5-6 mieszkaniach i rozmawiam z klientami także o piłce nożnej. Często wtedy słyszę, że na mecze ktoś nie chodzi, bo dostał kiedyś butelką w głowę. To oznacza tylko tyle, że taka osoba nigdy nie była na stadionie, bo ja chodzę całe życie na mecze i nigdy mi się to nie przydarzyło. Ludzie powtarzają podobne tego typu rzeczy, co wpływa na odbiór piłki. W telewizji pokazuje się zadymy sprzed dekady, gdzie kibice Lecha gonią się z kibicami Legii. Takie rzeczy odstraszają ludzi do przychodzenia na stadiony. A na meczach tak naprawdę jest bezpiecznie i trzeba powiedzieć, że u nas jest wspaniała atmosfera. Pamiętam, jak rozmawiałem z kibicem, który jeździł po Europie i był raz na meczu Barcelony. Powiedział mi, że wcale nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, bo tam nie ma takiej atmosfery, jak u nas.
Teraz brakuje takiego miejsca.
– Tak. Załóżmy, że trening był o 16 to zawodnicy przyjeżdżali wcześniej, aby pograć sobie w gry, bo był fliper. Piłkarze umawiali się w swoim gronie i nie tylko, to była taka jedna wielka rodzina. Pamiętam jak Górnik spadł z ekstraklasy po tym meczu z Polonią Warszawa. Moja małżonka płakała, kucharka płakała, byli tu ludzie po prostu związani z Górnikiem, teraz tego brakuje. Może taki apel do władz miasta, żeby znaleźli kogoś, kto taką kawiarenkę poprowadzi na nowym stadionie.
Idealnym kandydatem jest osoba, która w sercu ma Górnika. Dokładnie tak jak Pan..
– Takie rzeczy muszą robić pasjonaci. Kilka lat przed rozpoczęciem budowy, kiedy prezesurę objął Pan Mazur, wypowiedział umowę najmu kawiarni mojej żonie. Wpuścił do niej Pana Potockiego. Tak dla porównania za rządów mojej żony kawiarnia nazywała się „Goool”, a po zmianie właściciela nazywała się „U Hrabiego”. Także śmiechu warte…
Można powiedzieć, że w tym momencie jakaś część Górnika umarła, bo właśnie tam spotykali się piłkarze i kibice…
– Dokładnie. Mogę podać taki przykład, jak myśmy kawiarenkę prowadzili to był telewizor. W momencie, gdy przychodzili kibice, każdy dostał paluszki na stolik, bo w sumie na nic więcej nie było nas stać. Kawiarnia to nie był jakiś złoty interes, to była po prostu fajna praca, niezła pensja i wielki zaszczyt. To zaszczyt mieć kawiarnię na stadionie Górnika Zabrze. Niejeden restaurator pewnie chciałby mieć taką przygodę, jaką przeżyłem ja i moja małżonka z Górnikiem Zabrze. Kibice przychodzili i kibicowali, a za Pana Potockiego kiedyś przyszedłem do kawiarni w czasie wyjazdowego meczu Górnika, a oni sobie w PlayStation grali. To chyba o czymś świadczy…
Zostały pewnie Panu kontakty z piłkarzami…
– Kontakty zostały. Super sprawa, kontakty z polskimi i zagranicznymi piłkarzami. Nawiązały się przyjaźnie, wymieniamy SMS-y od czasu do czasu. Shingayi Kaondera, Dickson Choto zaprzyjaźnili się w Górniku. Później Choto odszedł do Legii i zdobył tam mistrza Polski. Wtedy w Górniku nie miał miejsca, potem dobre występy Dicksona w Warszawie – to trochę źle świadczyło o naszych działaczach.
Sporo ciekawych piłkarzy nie dostało prawdziwej szansy w Górniku.
– Jest to temat, który bardzo mnie boli. Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski mieszkali w jednym internacie. Jurek Brzęczek jest wujkiem Kuby. Swego czasu przyprowadził Kubę na trening do Górnika jako juniora, a Piszczek trenował w Gwarku Zabrze. To jest też obraz klubu jako całości, dlaczego ten Górnik tak się stacza. Dwie takie perełki robią karierę w Borussii Dortmund i reprezentacji Polski, a tutaj to wszystko umknęło. To są te rzeczy, które bolą.
Przyniosłem bilety z meczów z: Realem, Bayernem, Juventusem – one są dla mnie szczególne. Chociaż najbardziej takim wyjątkowym jest stosunkowo niedawno rozegrane wygrane spotkanie z Piastem 5:2, dla mnie gliwiczanina to był najważniejszy, ważniejszy od tych wymienionych wcześniej.
Te bilety, to są osobiste pamiątki?
– Tak, byłem jeszcze na spotkaniu z Olympique Marsylia, ale nie posiadam już biletu z tego meczu. Były to czasy, w których żeby mieć wolne w pracy oddawało się krew. Chociaż wydaje mi się, że teraz kibice są nawet bardziej oddani niż kiedyś…
Czasy się zmieniają, ale zwyczaj oddawania krwi, aby iść na mecz pozostał.
– My starsi kibice kochamy Górnika za to, co zrobił dla polskiej piłki, dla nas wszystkich. Mam wielki szacunek dla tych wszystkich chłopców z Torcidy, tych najmłodszych i tych starszych. Robią fajne rzeczy, dla których warto przyjść na stadion. Nieraz nie miałem ochoty przyjść na mecz, bo słaby poziom, nie mogłem patrzeć na grę piłkarzy. Wiedziałem, że na stadionie spotkam te nasze sympatyczne „żabolskie” gęby, że będzie super doping. To tutaj nas trzyma, jedna wielka rodzina – kibice Górnika Zabrze. Stąd ten szacunek dla tych chłopaków. Przecież oni nie pamiętają tamtych sukcesów. Mało tego, ich jeszcze na świecie nie było, a oni tego Górnika kochają. Dla mnie jest to piękna sprawa, co ci chłopcy robią i dziewczyny też, bo przecież mamy bardzo dużo wiernych i pięknych kibicek…
Wizytówką tej atmosfery był niedawny Śląski Klasyk pomiędzy „GieKSą” a Górnikiem.
– O to właśnie chodzi. Piłka nożna ma wywoływać emocje. Mnie na przykład o wiele bardziej interesuje mecz rezerw Górnika, niż choćby Gran Derbi. Bo różnica jest taka, że w rezerwach grają chłopcy w koszulkach mojej drużyny. To są te emocje. Wolę pooglądać młodych chłopców, którzy w przyszłości zagrają w pierwszej drużynie, niż np. Ronaldo, który ma wieczne pretensje do sędziego.
Jak zaczęła się Pana miłość do Górnika?
– Mieszkam w Gliwicach, a jak wiadomo połowa tego miasta jest za Górnikiem. Przyczyniły się do tego sukcesy z lat 60-tych i późniejszych. Mój ojciec był kierownikiem budowy i pamiętam zawsze gdzieś załatwił takiego żuka z plandeką. Przyjeżdżali w nim kibice na mecz Piasta, a następnie jechało się do Zabrza na stadion. Pierwszy raz na meczu Górnika zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie pamiętam dokładnie samego meczu, ale jak przez mgłę kojarzę Pohla, światła i znakomita atmosfera. Jak się patrzyło wtedy na piłkarzy, na ich przyjęcia piłki, inteligencję w grze. Trzeba było godzinę wcześniej dotrzeć na stadion, żeby mieć przynajmniej jako takie miejsce.
Wtedy chodziło się dla gwiazd, to one przyciągały na stadion. Z ostatnich zawodników to Nakoulma był wyrastającym ponad ligę, jeszcze Milik może trochę później.
– Na tym przecież polega polityka wielkich europejskich klubów. Kupują gwiazdę i bardzo szybko im się to zwraca. Przed pierwszym meczem sprzedadzą już tysiące koszulek z nazwiskiem takiego zawodnika. Gwiazdy ciągną klub, z gwiazd żyje wielu ludzi w show-biznesie i sporcie szczególnie.
Kawiarenka klubowa była prowadzona przez ponad 10 lat. Do których zawodników ma Pan największą sympatię?
– Mam sympatię do ekipy z czasów: Jacka Wiśniewskiego, Grzesia Lekkiego, Tomka Prasnala…
Warto wspomnieć, że grał wtedy też aktualny trener Górnika – Marcin Brosz.
– I jeszcze Michał Probierz, chłopcy naprawdę wtedy zarabiali niewiele. Zawodnikiem, którego kibice pamiętają jest też Kamil Kosowski. W pamięci mam moment, gdy wpadał pół godziny przed treningiem – „Pani Iwonko, jestem głodny”. Zjadał jakąś zapiekankę, jeszcze nieodmrożoną i szedł prosto na trening. Kamil jakąś karierę zrobił, ale wiem, że mógł zrobić więcej. Bardzo ważna przecież jest higiena odżywiania, wysypiania się, zawodowy piłkarz nie może funkcjonować na zapiekankach.
Trochę zapomniany fakt, ale Górnik grał mecz towarzyski z reprezentacją Polski.
– Jakby to opisać, żeby niektórym ludziom przypomnieć, co to jest Górnik Zabrze. Trener Apostel prowadził zabrzański zespół, wtedy objął reprezentację Polski. Postanowił i zorganizował sparing na stadionie Startu w Wiśle, kadra Polski kontra Górnik Zabrze. Pamiętam, że wspólnie z żoną przechodziliśmy blisko autokaru zabrzan i wtedy podeszło do nas starsze małżeństwo, naprawdę starsi ludzie. Zostaliśmy zapytani, czy jesteśmy w jakimś stopniu związani z Górnikiem. Odpowiedziałem: „Tak, a dlaczego Pan pyta?”. Wtedy usłyszałem, że ci państwo przyjechali aż znad morza i żona tego Pana chciałaby dotknąć piłkarza Górnika. Wtedy poprosiłem kogoś, chyba Pana Marka Piotrowicza. Ta Pani podeszła, dotknęła koszulkę i miała łzy w oczach. To świadczyło o legendzie tego klubu. O tym, że Górnik posiada kibiców w całej Polsce. My śpiewamy – „drużyno śląskich miast” – ale kibiców mamy w całej Polsce.
Za granicą też można spotkać wielu fanów zabrzańskiego Górnika.
– Tak, jest Torcida Germany. Jak się gdzieś pojedzie i wspomni o Górniku, to są wtedy setki pytań. Jako kibic, nie wiedziałem o tym, że będę miał kawiarenkę i poznam takich ciekawych ludzi jak Jasiu Banaś. Zostałem zaproszony przez Janka Banasia właśnie na 40-lecie finału (1970 r. PZP, mecz finałowy z Manchesterem City – przyp. red.) parę lat temu, odbyło się to „Pod Kasztanami”. Przyjechali wszyscy piłkarze, którzy wtedy grali oraz dwóch zawodników z angielskiej drużyny. Nie zapomnę tego do końca życia, siedziałem przy jednym stole z Gomolą, Szołtysikiem, Banasiem i wieloma innymi zawodnikami.
Nie prowadzi Pan już kawiarenki, ale rozmawiamy w klubie.
– Jestem na co dzień z klubem. Na konferencjach prasowych sponsoruję poczęstunek dla dziennikarzy. Bardzo sobie to cenię. Dzięki temu poznałem wielu dziennikarzy, bardzo ciekawych ludzi. Wspominamy sobie później o wielu rzeczach. To może taka anegdota związana z konferencją prasową. Trochę to źle świadczy o pewnym dziennikarzu.
Ufundowałem tort na derby Górnika z Ruchem. Zaprzyjaźniona ciastkarnia zrobiła taki torcik z herbami Górnika i Ruchu, oczywiście w tytule Wielkie Derby Śląska. Dziennikarz zapytał się:, „Dlaczego wielkie?”, więc odesłałem go do historii. Mówię mu, że po 14. Mistrzostw Polski ma Górnik i Ruch. On był bardzo zdziwiony, nie wierzył w to, co mu powiedziałem, więc stwierdziłem, żeby sobie gazety poczytał. Pana Jurka (były pracownik klubu – przyp. red.) pytam: „Co to za wynalazek? Jak on nie wie, o co chodzi?”. Ten dziennikarz był bodajże z Gazety Wyborczej. Mówię do niego: „Niech Pan sobie odpowiedzi poszuka w internecie”. On odpowiedział, „Ale jeszcze Legia!”. Tylko, że wtedy stołeczna drużyna miała tylko osiem mistrzostw.
Pamiętam jeszcze historię, że masażyści zapomnieli torby medycznej. Górnik jechał wtedy na wyjazd i już wszyscy byli w drodze za Opolem. Z autokaru zadzwonili do nas, czy byłaby możliwość, abyśmy ten sprzęt im dowieźli. Szybko zebraliśmy się i w drogę, dogoniliśmy ich niedaleko Wrocławia.
Organizowaliśmy bale karnawałowe, kibice robili sobie rożne uroczystości – chrzciny dziecka, urodziny itp. Nawet Darek Koseła robił w naszej kawiarence chrzciny dla swojego dziecka. Oprócz sporego grona piłkarzy poznałem również Śp. Zbyszka Jaremskiego, znakomitego olimpijczyka. Srebrny medalista w sztafecie 4×400, człowiek z Zabrza. Za Prezesa Płoskonia, był taki konkurs, że strzelało się z połowy boiska do pustej bramki, a główną nagrodą był.. maluch. Stał wtedy na koronie. Warunek był taki, że piłka nie może dotknąć ziemi, aż do momentu, w którym przekroczy linię bramkową. 10 kibiców, którzy złapali piłeczki szło wykonywać rzuty wolne z połowy boiska. Zdarzyło mi się też kiedyś na to załapać. Oddałem taki strzał, że piłka poleciała, ale na.. aut boczny. Wtedy wstydziłem się wrócić na swoje miejsce. Zawsze fajnie się siedzi na miejscu i kibicuje, ale co innego jest wyjść i pokazać wszystko na boisko. Patrzy wtedy na daną osobę tyle tysięcy ludzi. Można po prostu w portki narobić ze stresu. Wtedy nabrałem jeszcze większego szacunku do piłkarzy, bo co innego siedzieć w domu z pilotem w ręku i puszką piwa, a co innego jest wyjść i grać.
Za prezesa Płoskonia sporo działo się w klubie.
– Prezes Płoskoń był bardzo ciekawą postacią. Dbał o piłkarzy na ile mógł. Pamiętam, że dwóch zawodników dostało powołanie do reprezentacji młodzieżowej, wtedy prezes wezwał ich do siebie. Wyciągnął swoje prywatne pieniądze i powiedział: „Reprezentujecie Górnika Zabrza, dałem wam gotówkę, abyście nie musieli prosić się innych o pieniądze”. Po przegranym meczu wszystkich chciał zwolnić, ale tylko na 5 minut. Tak naprawdę nikogo nigdy nie zwolnił. Mam nawet autobiografię prezesa Płoskonia. Jest tam duży fragment poświęcony Górnikowi Zabrze. Znajduje się tam zdjęcie Lubańskiego z komentarzem: „Ciekawe, o czym Włodek teraz myśli?”. A pod tym jest napisane: „O tym, ile stracił w moich oczach”. Wiem, co prezes Płoskoń miał na myśli.
Co takiego?
– Górnik Zabrze zorganizował Lubańskiemu benefis. Zostały zaproszone gwiazdy m.in. Orły Górskiego, ale też piłkarze zza granicy. Prezes Płoskoń ze swoich pieniążków dawał honorarium zawodnikom, bo przyjechali do Zabrza, więc trzeba było coś im dać. To nie było 10 zł, ale poważniejsze sumy. Lubański był do tego stopnia bezczelny, że poszedł do prezesa Płoskonia i poprosił również o kieszonkowe dla żony. Mam żal do Lubańskiego, bo kiedyś był moim idolem. Teraz jak to wszystko bardziej poznałem – poprzez rozmowę z piłkarzami – słyszałem niezbyt dobre słowa o nim. Jest po prostu materialistą. Zawsze powtarzam, że warto pamiętać, z jakiego klubu się wybiłeś. Przyszedł do Górnika, jako młody 16-letni chłopak. Mógł grać obok takich gwiazd jak Oślizło, czy Pohl. Zastanawiam się, czy zrobiłby taką karierę, gdyby nie ci panowie. Nie każdy musi Górnika kochać, bo nic nie ma na siłę. Na dowód moich słów do biletów dołączyłem taki bilecik, gdzie jest twarz Lubańskiego i jest napisane: „Powróćmy do Piasta”. Górnik zrobił Lubańskiemu benefis, zapłacił przy tym za przelot samolotem żonie, piłkarzom itd. Kilka dni po naszym benefisie Lubański zrobił takie „benefisiątko” na Piaście Gliwice.
Do Lubańskiego, jako piłkarza mam ogromny szacunek, ale jako kibic mam do niego ogromny żal. Mógłby pomóc Górnikowi w ciężkich chwilach, ale nie identyfikuje się z zabrzańskim klubem. Nawet podczas meczu dla Jana Banasia. Nasz znakomity piłkarz do Zabrza przyjechał bankrutem. Całe życie zawodowe grał w piłkę nożną, także w Meksyku. Tam była dewaluacja podobna jak w Argentynie i wtedy został bankrutem. W Polsce jeździł przecież maluchem. Myśmy mu tego malucha nie raz naprawiali. Właśnie wtedy była akcja, gramy dla Jana Banasia. Zbierane były pieniążki na operację.. Przyjechało bardzo duże grono zawodników m.in. Szarmach, ale także całe pokolenie Orłów Górskiego. Przyjechać nie zdecydował się Lubański.
O Janku Banasiu powstaje film „Gwiazdy”. Pomagałem zorganizować konferencję prasową, gdy na stadionie gościli aktorzy i reżyser. Na stadionie był też kręcony fragment, w którym żołnierze radzieccy szli w mundurach, a mały chłopak grający Banasia siedzi z piłką, a obok jego matka.
Wciąż blisko Górnika jest legenda tego klubu, Stanisław Oślizło.
– Pan Staszek to prawdziwa ikona wielkiego Górnika. To był obrońca, który wprowadzał spokój. Gdy człowiek oglądał mecz i widział Pana Staszka w linii obrony, przestawał się martwić. A jeszcze w bramce był Hubert Kostka albo Jan Gomola. To z resztą też ciekawe, bo były czasy, gdy w Górniku Gomola był podstawowym bramkarzem, a Kostka rezerwowym, natomiast w reprezentacji było odwrotnie i to Hubert Kostka stawał między słupkami Polski. Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że obaj byli na równie wysokim poziomie.
Z ostatnich lat najbardziej podobał mi się natomiast Radek Sobolewski. On miał wielkie serce do gry i przede wszystkim charakter. Przydałby się w Górniku teraz, gdy mamy tylu młodych zawodników. Trener Brosz mądrze ich wprowadza i doświadczenie „Sobola” mogłoby im bardzo pomóc.
Naszym zdaniem Górnikowi przydałby się Jacek Wiśniewski.
– Tak, też. Miałem nadzieję, że Jacek Wiśniewski trafi do Górnika, bo była możliwość, aby został on asystentem Marcina Brosza. Nie znam szczegółów, ale szkoda, że nie wyszło. Myślę natomiast, że Górnik sobie poradzi. Trener Brosz powoli i konsekwentnie wyprowadza zespół na odpowiednie tory.
Który piłkarz przez te wszystkie lata zrobił na Panu największe wrażenie?
– Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo w Górniku było wielu wybitnych zawodników. Takim zawodnikiem był Zygfryd Szołtysik, piłkarz niezwykle inteligentny. Wiedział, w którym momencie podać piłkę, potrafił ośmieszać przeciwników na boisku. Lew Jaszyn, czyli radziecki bramkarz legenda w 1971 roku robił swój mecz pożegnalny. Zorganizował spotkanie Dynamo Moskwa kontra Gwiazdy europejskiej piłki. W gwiazdach piłki grało dwóch zawodników Górnika Zabrze – Włodzimierz Lubański i Zygmunt Anczok. W tamtych czasach wszyscy nasi piłkarze byli z innej planety.
Jest zawodnik, który podoba się Panu w aktualnej drużynie?
– Bartosz Pikul, ale jego czas dopiero nadejdzie. Jest Grzesiek Kasprzik, który zaczynał trenować w Górniku, gdy byłem kierownikiem drużyny. Z resztą Grzesiek grał razem z moim synem, więc znam go już od dziecka. Bardzo dobre wrażenie sprawia Igor Angulo, który strzela ważne bramki dla Górnika. Ja natomiast cały czas czekałem na Rafała Kosznika. Ma on duży potencjał i bardzo go brakowało w tym sezonie. To jest obrońca, który swoimi wejściami na skrzydle potrafił zrobić różnicę. Jest też Rafał Kurzawa, bardzo dobry i inteligentny piłkarz. Jest też oczywiście Adam Danch, który powoli się staje żywą legendą. To jest nasz chłopak, Ślązak z krwi i kości.
Górnik ma teraz piękny stadion, choć jeszcze nieukończony, ale gorzej ze wszystkim innym.
– Chciałbym, żeby to fatum już się skończyło. Najpierw stary stadion, który był, jaki był. Później przeciągająca się budowa nowego obiektu. W końcu, gdy oddano do użytku nowy i piękny stadion, stała się najgorsza rzecz, jaka mogła się przydarzyć, czyli spadek Górnika z ekstraklasy. Daliśmy tym samym satysfakcję kibicom, którzy nas nie lubią. Czy to w Gliwicach, czy Chorzowie zazdroszczą nam tego stadionu. My jednak wrócimy do ekstraklasy z powrotem.
Zasługują na to przede wszystkim kibice. Naprawdę, nie wiem skąd u tych ludzi taka miłość do Górnika. Czy jest deszcz, czy zimno, oni jeżdżą setki kilometrów na wyjazdy. A czasami nie byli oni nawet wpuszczani na stadiony. Z kilkoma chłopakami się zaprzyjaźniłem. Pamiętam, jak parę lat temu jechaliśmy do Białegostoku i byliśmy 30 kilometrów od stadionu, a mecz właśnie się rozpoczął. Piłka nożna jest dla kibiców.
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl