Trzy porażki z rzędu. Aż trudno uwierzyć, że zabrzanie w przeciągu dwóch tygodni stracili dwa razy więcej bramek, niż przez wszystkie poprzednie spotkania. Gdzie więc leży problem słabej dyspozycji „Trójkolorowych”? Mechanizmy, które świetnie funkcjonowały na początku sezonu, a teraz się zacięły? A może po prostu Górnik grał na początku sezonu ponad swoje możliwości, a teraz regularnie będzie spadać w tabeli?
Aby zrozumieć dzisiejszy problem Górnika, warto zobaczyć, jak zabrzanie grali na początku sezonu. Filozofia była prosta: od początku przycisnąć rywala, szybko strzelić bramkę i nastawić się na kontrataki. Siłą „Trójkolorowych” były głównie stałe fragmenty gry. W meczach z Cracovią, Jagiellonią, Koroną i Podbeskidziem, Górnik zdobywał pierwszą bramkę bezpośrednio lub, jak w dwóch ostatnich przypadkach pośrednio, ze stałych fragmentów gry. Wtedy zabrzanie czuli się jak ryba w wodzie. Mądra gra w obronie i zabójcze kontrataki. Cztery zwycięstwa, bilans bramkowy 10:0.
Kolejnym istotnym czynnikiem, na którym Górnik opierał swoją dobrę grę, były indywidualności. Wygrana z Górnikiem Łęczna? Popis Zachary i Madeja. Zwycięstwo nad „Jagą”? Świetny Robert Jeż. Możnaby tak wymieniać mecze, w których ofensywni gracze „Trójkolorowych” robili różnicę. To wszystko były jednak chwilowe przebłyski. Z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że tylko Łukasz Madej i Rafał Kosznik grają na równym, dobrym poziomie. Reszta zagra jedno dobre spotkanie i na tym się kończy. A to na nich Górnik opiera swoją grę.
Bardzo fajnie proporcje były zachowane. Sobolewski i Danch nie musieli myśleć o konstruowaniu akcji, tylko o bronieniu, ponieważ z przodu byli zawodnicy odpowiedzialni za atakowanie – Słowa Marcina Rosłońa po meczu z Jagiellonią idealnie pokazują, co było wtedy wielkim atutem Górnika, a dziś jest słabym punktem.
W spotkaniach z Cracovią czy Koroną wspomnieni Sobolewski i Danch nie myśleli o rozgrywaniu piłki. Oni byli odpowiedzialni za przerywanie ataków rywali, co wychodziło im świetnie. Gdyby Ołeksandr Szeweluchin wyprowadził Górnika na prowadzenie z Wisłą, to wygralibyśmy to spotkanie. Na prowadzenie wyszli jednak goście i tu zaczął się problem ekipy Dankowskiego. Przy ataku pozycyjnym, proporcje między defenywą a ofensywą były zbyt sztywne. To się powtarzało w meczach ze Śląskiem, Wisłą czy GKS-em Bełchatów, czy teraz z Podbeskidziem. Górnikowi brakowało w każdym z tych meczów tej typowej ósemki w środku pola. Kogoś, kto broniłby dostępu do bramki, ale i rozpoczynałby akcje swojego zespołu. Idealnym takim zawodnikiem był Mariusz Przybylski,a w poprzednim sezonie Krzysztof Mączyński. Bez reżysera scenariusz w tych spotkaniach był taki sam: laga do przodu, może coś się uda. Niestety nigdy się nie udało.
Kolejne pytanie, to czy piłkarze Górnika wytrzymują kondycyjnie spotkania. Robert Warzycha i Józef Dankowski niechętnie zmieniają coś w składzie, bo takiej potrzeby nie było, skoro wszystko świetnie funkcjonowało. Lecz ostatnio widać po niektórych piłkarzach, że w końcówkach meczów odcina im prąd. Górnik stracił bramkę w Bełchatowie, bo Rafał Kosznik nawet nie starał się zablokować dośrodkowania przy golu GKS-u. Nie zablokował, ponieważ nie miał siły. Takie detale decydują o wynikach całych meczów.
TEKSTY PUBLIKOWANE W DZIALE “OKIEM ŻABOLA” SĄ PRYWATNYMI OPINIAMI AUTORA
Źródło: Rooseveta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl