Edmund Kowal. Tragiczna historia śląskiego Garrinchy

1
393

Był czas, gdy Górnik Zabrze miał w swoich szeregach prawdziwego czarodzieja. Ze względu na fenomenalną technikę Edmunda „Epiego” Kowala porównać można dziś śmiało do legendarnego Brazylijczyka Garrinchy. Niestety podobny był do niego także z innych powodów. 

Historia życia i śmierci Edmunda Kowala jest bodajże najtragiczniejsza ze wszystkich znanych mi losów piłkarzy Górnika Zabrze. Niezwykły talent, obdarzony nieszablonowym dryblingiem, cieszący się grą i życiem. Czasami za bardzo.


W Bobrku urodzony


Przyszedł na świat w gminie Bobrek w 1931 roku jako Erwin Ernest Schmidt. Kilka lat po wojnie została ona przyłączona do Bytomia. Imię i nazwisko zmienił w 1949 roku, aby uniknąć wcielenia do wojska. Był to ponoć pomysł działaczy Stali Bobrek, aby zatrzymać w klubie swojego najlepszego zawodnika. Niestety wojskowi nie dali nabrać się na ten fortel.

Rodzina Kowala nie miała tradycji sportowych. Młody Edmund zdradzał od najmłodszych lat piłkarski zmysł i nieszablonowe umiejętności. Był świetnym dryblerem. Niestety w jego poczynaniach górę brała często niefrasobliwość. Traktował futbol jak zabawę, chętnie się wygłupiał ośmieszając przeciwników zręcznymi zwodami. 

Jego pierwszym klubem była KS Odra przy hucie Julia w rodzinnym Bobrku. Grał w niej od 1946 roku. Edmund nie lubił jednak trzymać się schematów gry i ustalonej sztywno strategii. Trenerzy oceniali, że za dużo drybluje, a on obrażał się mówiąc, że skoro tak, to on więcej na trening nie przyjdzie. Niektórzy uznawali, że chłopak nie da rady zrobić kariery w poważnej piłce, bo dziwnie się ruszał i biegał nienaturalnie na całych stopach.


Początki kariery klubowej


Zrządzenie losu zdecydowało, że talent Kowala dostrzegli działacze OWKS Kraków. Został on ściągnięty z Bobrka do wojskowej drużyny i tam zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej. Stało się to na wiosnę 1953 roku. W drużynie ze stolicy Małopolski rozegrał on 21 goli i strzelił 7 bramek.

Grał jako napastnik lub skrzydłowy. Jego charakterystycznym zwodem był tak zwany „krzyżyk Epina”, czyli ruch nogi nad piłką, który dezorientował obrońców. Niby wszyscy znali tę sztuczkę, a i tak nikt nie umiał się jej przeciwstawić. Pod względem piłkarskim był naprawdę genialny.

Po rozwiązaniu klubu Kowal trafił do Legii Warszawa. Wraz z Ernestem Pohlem i Lucjanem Brychczym stali się największymi gwiazdami zespołu ze stolicy. Szkoleniowców irytowała jednak jego zabawa na boisku. W meczu z Valenciennes kilka razy rezygnował na przykład ze strzelenia gola z bliskiej odległości, bo założył się, że puści bramkarzowi piłkę między nogami. Kiedyś z kolei zaczął dryblować rywali w stronę… własnej bramki przy wyniku 0:0. Zdarzało się potem, że za takie niesubordynacje „Epi” był odsyłany na kilka dni do karnej jednostki.

Dla Pohla i Kowala gra w stołecznym zespole to tylko epizod, który starali się zakończyć jak najszybciej. Nie odpowiadał im status zawodowych wojskowych. Górnik Zabrze namawiał ich mocno do powrotu na Górny Śląsk i tam właśnie skierowały się dalsze drogi ich karier.

Kowal występował w Legii w latach 1954-1956. Strzelił dla klubu z Warszawy 15 goli w 58 spotkaniach, zdobywając dwa dublety. W latach 1955 i 1956 wywalczył mistrzostwo kraju oraz Puchar Polski.    


Górnik Zabrze


W styczniu 1957 roku Kowal wraz z Pohlem przenieśli się do Górnika Zabrze. Transfer do górnośląskiego klubu kosztował około 20 tysięcy złotych. W tamtych czasach była to duża kwota. Ponoć zawodnicy dostali za niego… po skrzynce pomarańczy, które były wtedy towarem deficytowym. 

Edmund Kowal zadebiutował w nowym klubie wkrótce po transferze z Legii. W styczniu 1957 roku wybiegł na boisko w spotkaniu I rundy Pucharu „Sportu”. Zabrzanie wygrali z Tarnovią 1:0, a „Epi” był jednym z najlepszych na boisku.

Zarówno Pohl jak i Kowal mieli pewne miejsce w wyjściowej jedenastce Górnika. Niestety ich rozrywkowy tryb życia i skłonność do alkoholu coraz częściej przysparzały im problemów. Nie podobało się to węgierskiemu szkoleniowcowi śląskiej drużyny Zoltanowi Opacie, który skomentował postawę swoich piłkarzy w następujących słowach:

„Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Jeśli moi podopieczni w dalszym ciągu będą prowadzić taki tryb życia jak dotychczas i nie będą wypełniać moich poleceń, nie biorę odpowiedzialności za ich wyniki.”

Niestety niczego to nie zmieniło. Opata zawiesił obu zawodników na sześć miesięcy w sierpniu 1957 roku. Górnik w 1958 roku zajął dopiero trzecie miejsce w lidze. Opata nie gryzł się w język i grzmiał znowu:

„Uważam, że Kowal to niepoprawny recydywista, a niewiele ustępuje mu Pohl. Niestety, Florenski i Czech także wdali się w złe towarzystwo. Ta przeklęta wódka!”

Rok później Górnik został mistrzem Polski. Ekipa z Górnego Śląska zdominowała rozgrywki, a duży udział w tym sukcesie miał Edmund Kowal. Piłkarz strzelił dla zabrzan 16 goli w 60 meczach. Zdobył z klubem z Górnego Śląska mistrzostwa kraju w latach 1957 i 1959.


Reprezentacja


Debiut w reprezentacji Kowal zaliczył jeszcze jako zawodnik OWKS Kraków. Wystąpił w meczu towarzyskim przeciwko Bułgarii w Sofii. Stało się to 13 września 1953 roku. Zawodnik rozegrał 45 minut, a Polacy zremisowali 2:2.

Edmund Kowal faulowany w meczu Polska – Norwegia (5:3)

Jedynego gola dla biało-czerwonych „Epi” zdobył w meczu z Finlandią 4 listopada 1956 roku w Krakowie. Polacy zagrali tam towarzysko z Finlandią i wygrali wysoko, bo aż 5:0. Kowal był wtedy zawodnikiem Legii Warszawa.

Mecz Polska – Finlandia (5:0) z 1956 r. Edmund Kowal stoi drugi od prawej.

Z meczu przeciwko Finom zachowało się nagranie:

Wszystkie jego mecze w kadrze Polski:

Problemy osobiste


Rozrywkowy tryb życia towarzyszył Kowalowi od czasów gry w Legii Warszawa. Znajomość z Ernestem Pohlem poza świetną współpracą na boisku pociągnęła za sobą także inne konsekwencje. Dużo mniej pozytywne. 

Wraz z transferem do Górnika Zabrze ta relacja się nie skończyła, ponieważ Pohl przyszedł także do górnośląskiego klubu. Trener Zoltan Opata nie dawał sobie rady z podopiecznymi, którzy coraz częściej zaglądali do kieliszka. Zostali zawieszeni, ale pod naciskiem opinii publicznej i w obliczu walki o mistrzostwo Polski, po jakimś czasie działacze skrócili okres karencji i zawodnicy wrócili na boisko.

Przed finałem Pucharu Polski w 1959 roku Kowala przedstawiano w prasie jako człowieka, który uwolnił się z sideł nałogu. Miał zająć się rodziną i rzucić alkohol. Nie była to jednak prawda. Zawodnik ciągle pił, a ten fakt miał podłoże w dramatycznym wydarzeniu z życia jego osobistego.  

Żona Stefana Florenskiego Marianna tak mówiła po latach o demonach, z którymi zmagał się Kowal:

„Był kochanym człowiekiem. Zawsze się denerwowałem, kiedy robiono z niego pijaczka. A Kowal miał bardzo nieszczęśliwe małżeństwo. Pamiętam, jak wyjeżdżał z Górnikiem na jakiś mecz, a żona zdecydowała się go opuścić dla innego mężczyzny. Mieli dwie córeczki, żona je zabrała. Nie mógł tego znieść.”

Nałóg miał na niego destrukcyjny wpływ i to w dosłownie…


Tragiczna śmierć


Był Kwiecień 1960 roku. W Święta Wielkanocne Kowal wybierał się do znajomego. Próbował wskoczyć do jadącego tramwaju, poślizgnął się na resztkach zlodowaciałego śniegu, przewrócił się i wpadł pod koła. Niestety pod kurtką trzymał butelkę z wódką, która pękła i poraniła go dotkliwie. 

Kowal trafił do profesora dr. Andrzeja Musierowicza, który był wówczas młodym lekarzem.

„Pracowałem w zabrzańskiej klinice chirurgicznej przy ulicy 3 Maja, gdy przywieziono tam Kowala. Konsylium ustaliło, że szansą uratowania życia w jego przypadku jest tylko natychmiastowa dializa przy użyciu sztucznej nerki. W kraju były dwa tego typu urządzenia. W stolicy odmówiono nam przyjęcia popularnego piłkarza, zgodził się na to Poznań.”

W Zabrzu do pociągu osobowego doczepiono jeszcze jeden wagon. Na co dzień był używany jako towarowy. Warunki były koszmarne. Łóżko z umierającym Kowalem przymocowano drutem, żeby nie latało na wszystkie strony. Obok był stojak na kroplówkę, przy której usiadł Musierowicz.

„Siedziałem obok jego łóżka, na drewnianej pace, w ciemności, z latarką w dłoni. Wyjątkowo wolno mijała ta straszna noc. W Poznaniu czekała karetka, która zabrała chorego” – opowiadał potem Musierowicz.

Piłkarz nie przeżył. Zmarł dwa dni po wypadku w Zabrzu.

Stefan Florenski mówił potem: „Niecierpliwie czekaliśmy na wieści ze szpitala, mieliśmy ciągle nadzieję, że jego stan się polepszy. Nie uwierzy pan, co się wtedy stało. W pewnym momencie w moim pokoju… spadł obraz. Tak jakby „Epi” dawał mi znak: „Florek”, wróciłem, już jestem… Pięć minut później zadzwonił telefon. Jeden z działaczy przekazał mi, że Kowala przywieźli z powrotem do Zabrza. Martwego.”

Krótki artykuł o śmierci Edmunda Kowala w „Głosie Zabrze” (Nr 18 1960 rok). Można zauważyć, że na Śląsku przekręcano jego nazwisko na „Kowol”. Piłkarz został pochowany w Zabrzu na cmentarzu parafialnym św. Anny. Trumnę z jego zwłokami nieśli koledzy z Górnika: Edward Jankowski, Ginter Gawlik, Henryk Hajduk, Antoni Franosz, Joachim Szołtysek oraz Stefan Florenski.

Grób Edmunda Kowala:

Lokalizacja grobu: 50°17’26.9″N 18°46’22.1″E


Jak został zapamiętany przez kolegów z boiska?


„Opowiadano później, że pili i mieli zły wpływ na zawodników. Ernest jak każdy Ślązak lubił piwo. Nawet jak było o jedno za dużo, to i tak na boisku nie było tego widać. „Epi” Kowal też za kołnierz nie wylewał i spotykaliśmy się nie tylko przy mineralnej, ale opowiadanie o ich zgubnym wpływie, i to zwłaszcza na mnie, było przesadzone. „Epi” i „Nochal” mieli na mnie wpływ, ale dobry.” – Lucjan Brychczy.

„Zdążyłem z nim zagrać. To był najlepszy technik, jakiego widziałem w życiu, zarówno w Polsce jak i za granicą. Na treningu zawsze było z im kupę śmiechu. Podczas gierek w nieprawdopodobny sposób potrafił ośmieszać kolegów., ale nikt się za to na niego nie gniewał. Nie dało się go nie lubić, kopanie piłki sprawiało mu wielką radość.” – Erwin Wilczek.

„Z Kowalem grałem krótko. Brylantowy technik, mogliby się od niego uczyć nawet węgierscy mistrzowie. Nie był szybki, ale piłka kleiła mu się do nogi. Potrafił wyrzucić ją na dziesięć metrów w górę, a kiedy spadała, zostawała mu na podbiciu. Nieraz sobie na treningach mówiłem 'To nie może być aż tak trudne wybić Kowalowi piłkę! kiedy będzie ją przyjmował, wejdę gwałtownie i mu ją wybiję’. Byłem bardzo sprawny i dawałem sobie radę z napastnikami. Ale kiedy ruszałem na Kowala, moja noga szła w powietrze, a 'Epi’ trzymał futbolówkę krótko przy nodze. Robił niesamowite zmyłki, a potem gole zdobywał w ten sposób, że kopnięte przez niego piłki wolniutko turlały się do bramki. Sprawiało mu o satysfakcję. Szkoda, że nie potrafił odrzucić papierosa ani wódki…” – Stanisław Oślizło.

„A jego rzuty karne! Kibice zastanawiali się, czy piłka po jego strzale z jedenastki w ogóle doleci do bramki. Potrafił zmylić bramkarzy tak, że leżeli w jednym rogu, a piłka powoli turlała się w ten drugi.” – Hubert Kostka.  

Źródła:

  • Roosevelta81.pl
  • wikigornik.pl
  • „Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach” – Paweł Czado
  • „Górnik Zabrze – dzieje legendy” – Andrzej Gowarzewski
  • „Encyklopedii Piłkarskiej FUJI” – Andrzej Gowarzewski

Foto:

  • polska-pilka.pl
  • Eugeniusz Warmiński (newspix.pl)

Wideo:

  • Reprezentacja Polski (YT)
1 Komentarz
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze

Dobra, moje przeoczenie, jest podany Głos Zabrza.