– W tej chwili mam co prawda w Zabrzu nowy kontrakt, ale ten klub nie należy do najbogatszych. Nie jestem w stanie odkładać pieniędzy albo wysyłać ich do Zimbabwe.- przyznaje w obszernym wywiadzie dla „Sportu” Dzikamai Gwaze.
Przez większość rozmowy jest uśmiechnięty i wyluzowany, ale to trochę poza, bo oprócz piękna świata zdążył też poznać jego gorsze oblicze. Jeszcze na kilka dni przez rozpoczęciem sezonu nie miał podpisanego nowego kontraktu z Górnikiem. Nie wiedział, na czym stoi. Efekt był taki, że musiał wyprowadzić się z hotelu w Zabrzu, a nie było go stać, by wynajmować w tym mieście jakiekolwiek mieszkanie. – Mój ojciec nie żyje, to była bolesna historia. A matka jest stara i schorowana. Raczej nie chce się ruszać z kraju. Boli mnie to, że nie jestem w stanie jej pomóc. Gdy rozmawiamy, ciągle mnie motywuje i mówi: Rób dalej swoje, ludzie to w końcu dostrzegą i dadzą ci lepsze pieniądze. W tej chwili mam co prawda w Zabrzu nowy kontrakt, ale ten klub nie należy do najbogatszych. Nie jestem w stanie odkładać pieniędzy albo wysyłać ich do Zimbabwe. Niedawno myślałem o kupnie samochodu, bo na treningi do Zabrza cały czas dojeżdżam teraz autem pożyczanym od prezesa Piotrówki. Ale, jak zobaczyłem, ile na początku trzeba wydać na wszystkie dokumenty i ubezpieczenia, to się przeraziłem. Tysiąc złotych. Sorry, ale to dla mnie majątek – tłumaczy nam piłkarz.
Nieprzypadkowo przez całą rozmowę zamiast football używa określenia soccer, bo jest pod dużym wrażeniem amerykańskiej filozofii, którą w Górniku na polskie realia przenosi trener Robert Warzycha. Dobra, dyrektor sportowy Robert Warzycha. – Stara się pracować z konkretnymi formacjami, jak w futbolu amerykańskim. Patrzy też na każdego rywala i w zależności od tego raz gramy 4-4-2, raz 4-3-3, a raz 3-5-2 – ocenia Gwaze. Drugą osobą w klubie, która ma na niego wielki wpływ, jest Radosław Sobolewski. – Często podchodzi do mnie przed meczem i powtarza: Andre – pamiętaj, zamiast czterech kontaktów z piłką decyduj się co najwyżej na dwa. Radek nie mówi dużo, ale ma wielki posłuch w szatni.
W Ekstraklasie jak dotąd strzelił dla Górnika tylko jednego gola, ale za to w jakim meczu. Na 2:0, w maju tego roku, w Wielkich Derbach Śląska przeciwko Ruchowi Chorzów. Przyjął piłkę podaną od Bartosza Iwana i nieoczekiwanie uderzył lewą nogą z 25. metrów. Gol – stadiony świata. – To najpiękniejszy moment w mojej karierze, choć jak dzisiaj oglądam powtórkę na Youtube, to myślę sobie Ufff!. To nie była idealna pozycja na strzał, a z prawej strony był nieobstawiony Paweł Olkowski. Gdyby piłka nie wpadła, w szatni nasłuchałbym się trochę wyrazów, które uważacie w Polsce za niezbyt ładne – mówi ze śmiechem.
Źródło: Sport
Foto: Ewa Dolibóg/Roosevelta81.pl