Rok temu, na krótko przed startem rundy wiosennej Górnik miał rozegrać mecz kontrolny z Banikiem Ostrawa, ostatecznie sparing pomiędzy zespołami nie doszedł jednak do skutku ze względu na zły stan nawierzchni przy Roosevelta.
W tym roku kluby znów postanowiły sprawdzić swoje siły w grze kontrolnej, jednak i tym razem pojawił się problem z miejscem rozegrania meczu. Niewiele obiektów w regionie odpowiadało oczekiwaniom obu drużyn, w tym grze na naturalnej, trawiastej murawie. Ostateczny wybór padł na stadion Unii Bieruń Stary, która obchodzi w tym roku 95-lecie klubu i której wychowankiem jest jeden z legendarnych zawodników zabrzańskiej jedenastki – Henryk Latocha.
Serce bije mocniej, kiedy Górnik gra w mieście, w którym mieszka i z którego pochodzi legendarny zawodnik czternastokrotnego mistrza Polski?
– To dla mnie jako wychowanka Unii i piłkarza Górnika bardzo ważny dzień, zwłaszcza że Górnik w Bieruniu jeszcze nigdy wcześniej nie grał. Pamiętam, że w czasach mojej młodości Górnik występował dwukrotnie w sąsiednich Lędzinach, ale tutaj wówczas nie zagrał. Jest to pierwszy mecz Trójkolorowych na bieruńskim obiekcie, z czego bardzo się cieszę. Jak na tak mały klub, występujący aktualnie w B-klasie, warunki są u nas bardzo dobre, więc jeśli tylko nie będzie miejsca, to zawsze miło będzie gościć Górnika w Bieruniu.
Jakie uczucia towarzyszą Panu podczas oglądania dzisiejszej potyczki?
– Nieustannie jeżdżę na mecze Górnika, jestem niemal na każdym domowym spotkaniu i bacznie śledzę wiadomości oraz losy klubu, więc dzisiejszy mecz jest dla mnie rzeczą zupełnie normalną. Oczywiście pojedynkowi towarzyszy ogromna radość i ciekawość, czy w klubie pojawili się kolejni testowani zawodnicy, jak wygląda forma drużyny po świątecznej przerwie, oraz jak zespół wypadnie w starciu z Banikiem.
Piłkarze wznowili przygotowania do rundy wiosennej, która nie będzie dla drużyny łatwym okresem, biorąc pod uwagę, chociażby miejsce, które aktualnie zajmujemy w tabeli.
– Sytuacja Górnika nie jest łatwa. Uważam, że rzeczą prostą nie jest zbudowanie drużyny. Mogą być pieniądze, dobrzy zawodnicy, ale i to nie zawsze gwarantuje sukces. Na dobrą grę składa się wiele czynników. Przez kluby często przewija się wielu młodych piłkarzy, którzy nie zawsze odpowiadają danemu trenerowi, później ci młodzi chłopcy idą do innego klubu, grają, rozwijają się i robią postępy. Po prostu czasami przy niektórych zawodnikach potrzeba więcej czasu, ale tutaj tego czasu nie ma, najważniejsze są punkty.
Punkty, a czasami także i szczęście, którego Górnikowi zwyczajnie w rundzie jesiennej brakowało.
– Wspólnie z kolegami zawsze ze sobą o tym dyskutujemy i chyba nigdy się ze sobą nie zgadzamy. Ja, Anczok, Banaś, Oślizło, każdy zwykle ma swoje racje. Z Anczokiem chyba najłatwiej nam się rozmawia, bo grał na pozycji obrońcy, ale na przykład Stasiu Oślizło ma już zupełnie odmienne od nas zdanie o tym, co można zrobić, a czego nie. Zgadzamy się jednak w pewnym punkcie, że Górnik w każdym sezonie ma dobrych zawodników, ale ciężko utworzyć z nich naprawdę solidną drużynę. Moim zdaniem wprowadzanych jest zbyt wiele zmian. Rzadko kiedy Górnik rozgrywa kolejno pięć spotkań w takim samym składzie. Za naszych czasów skład zmieniał się tylko wtedy, kiedy jeden z zawodników złapał kontuzję. Z drugiej strony, jeśli w drużynie jest wielu zawodników, w tym sporo wyróżniających się to każdemu trzeba dać szansę. Musimy również pamiętać o tym, że w momencie, kiedy klub znajduje się w trudnym położeniu i bardzo potrzebuje punktów nie zawsze zawodnicy, szczególnie ci młodzi potrafią właściwie radzić sobie z presją, która na nich ciąży.
Wspomina Pan o byłych kolegach z drużyny, wciąż utrzymują Panowie kontakt?
– Na przykład ze Stasiem Oślizło spotykam się bardzo często, utrzymuję regularny kontakt także z resztą zawodników, widzimy się na meczach, dzwonimy do siebie, ciągle trzymamy się razem! Niedługo będziemy obchodzić pięćdziesięciolecie gry Górnika w finale Pucharu Zdobywców Pucharów (29 kwietnia 1970 r.) i z pewnością znów wszyscy spotkamy się w gronie tych zawodników, którzy wówczas walczyli na Praterstadion w Wiedniu. Niestety nie będzie już z nami Alfreda Olka, który zmarł. Pewnie i tym razem nie zabraknie długich rozmów i pięknych wspomnień.
Wiosną w zdobywaniu punktów drużynie pomoże Erik Jirka, który do końca sezonu wypożyczony został z Crveny Zvezda, jednak to ciągle za mało, jak na potrzeby Górnika.
– Odbieram to wszystko nie jako kibic, tylko jako zawodnik, który to wszystko przeszedł, dlatego też uważam, że tych wzmocnień zbyt wielu nie trzeba. Wzmocnienie jest wówczas kiedy klub ma pieniądze i kupuje jakiegoś dobrego zawodnika. Kiedy tych pieniędzy zbyt wiele nie ma, to trzeba wziąć zawodnika, który może się drużynie przydać i którego odpowiednio do dalszej gry przygotuje trener. Podobnie było również w moim przypadku.
Podobnie, czyli jak?
– Dobrze pamiętam swoją historię, a nie była ona łatwa. Kiedy przechodziłem do Górnika, to klub z Zabrza nie chciał ani mnie, ani ja niezbyt chciałem grać w Górniku. Początkowo było tak, że z Lędzin miałem pójść do Wisły Kraków, w której grało dwóch moich dobrych kolegów, Hubert Skupnik i Józef Gach, obaj pochodzili z Mikołowa i bardzo dobrze się znaliśmy już jako młodzi chłopcy. Później jednak prezes Loska postawił ultimatum, wyrażając zgodę jedynie na transfer do jednego z górniczych klubów. W grę wchodziło Zagłębie Sosnowiec, drugoligowy GKS Katowice i Górnik Zabrze. Pomyślałem wtedy, że do Górnika nie pójdę, bo przecież tam jest co najmniej pięciu reprezentantów kraju, którzy siedzą na ławce rezerwowych. Sosnowiec z wiadomych względów w ogóle nie wchodził w rachubę, a Katowice rozgrywały swoje mecze na pułapie drugiej ligi. Ostatecznie prezes przekonał mnie do gry w Zabrzu, mówiąc, że jeśli tam nie będzie dla mnie miejsca, to wtedy mogę pójść do Wisły Kraków. Przystałem na te warunki i nie żałuję, gdyż w Górniku spędziłem wiele pięknych lat.
Konkurencja w drużynie była ogromna, młodemu 22-letniemu zawodnikowi trudno było przebić się wówczas do pierwszego składu?
– Pamiętam, jak pojechałem na pierwszy trening Górnika. Kilka miesięcy przede mną przyszedł do klubu Alfred Olek i kiedy ja wszedłem do klubu, to trener zapytał, kim jestem. No właśnie, kim? Byłem wtedy młodym chłopakiem, pełnym zapału, którzy marzył o rozwijaniu swych umiejętności. Ciężko trenowałem, na treningi jeździłem autobusem z Bierunia do Zabrza i gdybym wtedy nie miał szczęścia, to pewnie nikt by o mnie dzisiaj nie mówił, nie słyszał. Pewnego razu trener wezwał mnie na pogadankę i zapytał, czy nie chciałbym zagrać na obronie. Wtedy odpowiedziałem, że grałem już jako pomocnik, jako napastnik w trzeciej lidze otarłem się prawie o króla strzelców, ale obrona? Trener jednak wciąż naciskał, widząc mnie na obronie. Odparłem, że nie jestem ani zbyt postawny, ani wysoki (176 cm), ale szkoleniowiec powiedział, że jestem skoczny i wystarczy, że będę go słuchał, a mogę występować także jako obrońca. I tak też robiłem, choć momentami bywało bardzo ciężko. Po treningu trzeba było wracać do domu, część piłkarzy mieszkała w Zabrzu, więc mieli trochę łatwiej, może mniej odczuwali zmęczenie. Po pewnym czasie chciałem odejść, ale kierownikiem był wtedy były piłkarz Górnika Marian Olejnik, który przekonywał mnie słowami: zostań, zostań i po mniej więcej dwóch miesiącach jakby mnie ktoś nagle uderzył, wszystko przeszło, cała ta niechęć, wszystkie bóle ustąpiły. Później zagrałem dwa pucharowe spotkania, po których zostałem powołany do Reprezentacji.
Powołanie do reprezentacji, to duża nobilitacja.
– Na początku, kiedy usłyszałem, że powołano mnie do kadry myślałem, że ktoś sobie ze mnie żartuje, ale Włodek Lubański powiedział, że naprawdę zostałem powołany. Pamiętam do dzisiaj mój pierwszy mecz, który rozegrałem przeciwko Holandii na Stadionie Dziesięciolecia. Grałem wtedy przez pełne 90 minut, a spotkanie zakończyło się remisem 0:0. W reprezentacji byłem jednak krótko, tylko do Mistrzostw Świata w Meksyku (lata 1968-1970; 8 występów, 0 goli).
W Górniku rozegrał Pan 180 spotkań, zdobywając dwa gole.
– Szczerze powiem, że nie pamiętam dokładnie liczby rozegranych spotkań, ale bramki oczywiście zapamiętałem. Pierwszego gola strzeliłem w pucharze Intertoto w 1966 roku. Graliśmy przeciwko Eintrachtowi Brunszwik i niestety przegraliśmy 2:4. Drugiego gola strzeliłem wiele lat później Janowi Tomaszewskiemu. Niestety i ten mecz przegraliśmy 3:1, ale to był zupełnie inny futbol niż teraz. Wtedy trzeba było kryć ściśle, mało kiedy zdarzało się, aby obrońcy atakowali bramkę rywali.
Od tamtych występów minęło już sporo czasu. Dostrzega Pan wiele zmian, które nastąpiły w piłce nożnej na przestrzeni tych wszystkich lat?
– Tak jak zmieniły się stadiony, tak wielkie zmiany nastąpiły także w samej grze. Patrząc z perspektywy czasu, mam wrażenie, że kiedyś było znacznie więcej gry taktycznej, dzisiaj niby mówi się o taktyce, ale znacznie odbiega ona od tej, która była kiedyś. Kiedyś trener mówił, jak kryć zawodnika. Ja jako zawodnik prawonożny grałem na lewej obronie, ale kiedy do drużyny dołączył Zygmunt Anczok, to przeszedłem na prawą obronę. Trzeba było nauczyć się, z której strony atakować na lewej stronie, a z której na prawej.
Kiedyś o sile zespołu stanowili głównie zawodnicy ze Śląska, z Polski, dzisiaj kluby coraz chętniej sięgają po piłkarzy spoza granicy kraju, czy jest to słuszny kierunek zmian?
– Kiedy grałem w Reprezentacji, to na Stadionie Śląskim graliśmy z Holandią, wtedy akurat nie grał Stasiu Oślizło, który zmagał się z kontuzją, ale wówczas z Górnika grało nas w reprezentacji pięciu. W całej kadrze było tylko dwóch piłkarzy, spoza Śląska (Kazimierz Deyna i Bolesław Szadkowski). Dzisiaj jest zupełnie inaczej, teraz potrzebny byłby dodatkowy czas na wprowadzenie, młodych i zdolnych piłkarzy do drużyny, a tego czasu klub nie ma. Dodatkowo pozyskanie dobrego, polskiego zawodnika wymaga sporego nakładu finansowego. Często zwyczajnie klubów nie jest stać na tak drogich piłkarzy i dlatego kluby sięgają po piłkarzy z Czech, Słowacji czy innych państw, którzy przeważnie kosztują mniej, a bywa, że są równie skuteczni, jak polscy zawodnicy. Dodatkowo zagraniczni piłkarze bywają nieco inaczej ukształtowani, co może okazać się zarówno plusem, jak i minusem. Zagraniczne drużyny atakują już na środku, nie cofają się tak jak u nas. Niekiedy drużyna ma przewagę i zaczyna się cofać, zachęcając przeciwnika do atakowania, wtedy wystarczy jeden błąd i tracimy gola a wraz z nim cenne punkty. Górnik w ten sposób stracił wiele bramek i – co gorsza – wciąż popełnia podobne błędy.
Miejmy nadzieję, że w rundzie wiosennej tych błędów będzie dużo mniej. Czego życzy Pan naszej drużynie i kibicom w 2020 roku?
– Całemu Górnikowi życzę tego samego, czyli samych dobrych wyników. Zawodnikom życzę, aby omijały ich kontuzje i zdołali utrzymać zarówno dobre zdrowie, jak i dobrą formę. Natomiast sympatykom Górnika życzę, aby zawsze byli zadowoleni z drużyny i wspierali zespół tak jak do tej pory, na najwyższym poziomie.
Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl