– Bywały niestety takie sytuacje, że prezes albo nie przychodził na spotkanie, albo też po kilkunastu minutach wypraszał mnie, bo miał „ważniejszych” gości – mówi o kulisach rozstania z Górnikiem Piotr Przeniosło, były specjalista ds. sportowych. Cała rozmowa znajduje się w piątkowym wydaniu „Sportu”.
W ubiegłym sezonie był pan specjalistą ds. sportowych w Górniku Zabrze. Jak zapamięta pan ten czas?
Piotr Przeniosło (były specjalista ds. sportowych Górnika): – Na pewno pozostał żal, że zespół nie utrzymał się w ekstraklasie. Chociaż jestem realistą i wiem, że na ocenę zewnętrzną tego typu pracy bezpośredni wpływ mają wyniki zespołu, to uważam jednak, że z pracy powierzonej przez zarząd wywiązałem się dobrze. Gdyby drużyna strzeliła jedną bramkę więcej lub jedną mniej straciła, mówilibyśmy, że dzięki zawodnikom ściągniętym zimą Górnik nie spadł. Bo przecież 5 z 6 grało regularnie, 3 w tej chwili jest w klubach ekstraklasy – Kante, Kallaste i Steblecki – a Łotysz Oss wrócił do Jeglavy. Zawodnicy przyszli w trudnej sytuacji sportowej. Pamiętajmy też, że obcokrajowy musieli się szybko w naszych realiach zaaklimatyzować. Dochodziła do tego presja, oczekiwania kibiców i problemy organizacyjne, które klubu nie omijały. Nie można powiedzieć, że byli to zawodnicy niezaangażowani czy nieambitni, czego najlepszym przykładem był mecz ze Śląskiem. Walczyli do końca, ale – jak to w sporcie bywa – zabrakło niewiele, co miało wpływ na tak wiele zdarzeń. Wracając do sedna, należy pamiętać, że nie było to okienko letnie, gdzie jest wielu rodzimych wolnych piłkarzy. Pamiętajmy, że Górnik miał w zeszłym sezonie 8 zawodników, którzy skończyli 30. rok życia, a to zwiększało ryzyko kontuzji. Przecież kilku graczy było długotrwale wyłączonych z gry, co znacznie utrudniło obsadzenie poszczególnych pozycji. Kadra od pewnego czasu też nie miała stabilizacji, co pół roku było sporo zmian. Brakowało wzmocnień, nie na każdej pozycji byli zawodnicy równorzędni. Już wiosna sezonu 2014/15 była lampką ostrzegawczą, którą zbagatelizowano.
Czy po sezonie był w ogóle temat pana pozostania w Górniku?
– Po spadku z klubem rozstało się wielu pracowników, a przecież wszyscy słyszeliśmy po zmianie na stanowisku prezesa, że nie będzie „czyszczenia”. Mieliśmy jednak do czynienia z klasycznym przypadkiem efektu domina. W realiach zabrzańskich nie zdziwiło mnie to w ogóle, bo kogoś należało poświęcić dla opinii publicznej, niezależnie od kwalifikacji czy pracy. Mam jednak żal, bo rozstawać się należy umieć, a tego zabrakło. O tym, że klub zamierza mnie zwolnić dowiedziałem się… ze strony internetowej i dopiero po blisko trzech tygodniach klub wystąpił do mnie z oficjalnym pismem. W międzyczasie próbowałem kilkukrotnie rozmawiać z prezesem na temat dalszego funkcjonowania pionu sportowego i mojej osoby w nim. Bywały niestety takie sytuacje, że prezes albo nie przychodził na spotkanie, albo też po kilkunastu minutach wypraszał mnie, bo miał „ważniejszych” gości. Gdy już udało nam się usiąść, to wówczas temat był skutecznie omijany. Patrząc przez pryzmat moich „doświadczeń”, obecnie wrzenie na linii kibice-zarząd kompletnie mnie nie dziwi. Wracają do kwestii samego wypowiedzenia kontraktu, to było one równie nietaktowne. Spodziewałem się propozycji rozstania za porozumieniem stron, tym bardziej, że klub ma w stosunku do mnie zaległości. Niestety, tak nie było i zostałem zmuszony do dochodzenia swoich praw. W tym tygodniu sąd właśnie wydał nakaz zapłaty zaległości.
Cały wywiad do przeczytania w piątkowym wydaniu „Sportu”.
Źródło: Sport
Foto: Roosevelta81.pl