– Ja nie rozumiem dlaczego kontrakt z Górnikiem ma aż tylu zawodników. Finansowo klub szedł w dół, tymczasem podopisywano kolejne nowe kontrakty. To trzeba zmienić, jeśli chcemy, żeby Górnik wyszedł na prostą – mówi Zbigniew Waśkiewicz, prezes Górnika Zabrze w obszernym wywiadzie dla serwisu ekstraklasa.org
Prezesem Górnika jest pan od niespełna dwóch miesięcy. To wystarczający czas, żeby poznać klub od podszewki?
– Zanim zostałem prezesem, byłem w Radzie Nadzorczej Górnika. Co prawda niezbyt długo, niemniej dało mi to pewien pogląd na sytuację finansową, ale przede wszystkim pozwoliło mi to na wgląd do dokumentów. Bo wcześniej na temat sytuacji finansowej klubu miałem wiedzę, że tak powiem, towarzyską. Dlatego też nie mogę powiedzieć, że przyszedłem do klubu i nagle dowiedziałem jakie są w nim problemy. Inną sprawą jest kwestia poznania ludzi, z którymi w Górniku będę pracował. W przeszłości zarządzałem już podobnymi instytucjami i wiem, że każdemu należy się szansa. To nie jest tak, że przychodzę, od razu wszystkich wyrzucam i biorę swoich ludzi. Mamy jeszcze dwa, trzy tygodnie na lepsze poznanie się, ale pewne przemyślenia mam już zdefiniowane. Odnoszę wrażenie, że niektórzy ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielką szansę dostali – marnują ją tak ewidentnie, że aż mi ich szkoda. Krótko mówiąc, o funkcjonowaniu klubu wiem już wszystko lub prawie wszystko. I jeśli chodzi o finanse, mamy temat opracowany, wiemy co chcemy robić w najbliższym czasie.
Żadnych niespodzianek nie było?
– Ależ oczywiście, że były. Okazało się, że mamy trochę więcej długów niż pierwotnie zakładałem. Nagle znalazło się kilka osób, którym Górnik również jest winien pieniądze. Tyle że to były niespodzianki nie tylko dla mnie, ale również dla osób, które w klubie pracują już długo. Ten okres przed złożeniem wniosku licencyjnego to był okres walki, ratowanie sytuacji w każdej chwili: ten się zgłosił, więc pieniądze stąd przenieśmy tam, a stamtąd – tu… Ale to w sumie nawet fajnie, bo w takiej walce najlepiej poznaje się ludzi, z którymi pracujesz. Jak jest dobrze, wszyscy mają wszystko, łatwo się ukryć. Natomiast jak przychodzi do codziennych ciężkich sprawdzianów, widać na kim można polegać, kto zostanie w pracy do godziny 23 i tak dalej. Właśnie z takimi ludźmi chcę pracować – z ludźmi, którzy są tu, bo Górnik jest dla nich czymś ważnym, a nie tylko dla kasy. Nie wszystkich, ale większość takich ludzi spotkałem w klubie. Proszę mi wierzyć, są w Górniku osoby, które mogłyby nic nie robić, bo mają zapewniony status finansowy, a mimo tego przychodzą do pracy, chcą się dla tego klubu poświęcić.
Jakby pan jednym słowem określił sytuację finansową Górnika?
– Nie da się. Mogę powiedzieć za to, że z pewnością jesteśmy głęboko pod powierzchnią wody, ale już nie idziemy na dno, tylko ruszyliśmy w kierunku powierzchni. Mam przekonanie, że gdybyśmy nie podjęli tych działań, które podjęliśmy i do końca czerwca podejmiemy, Górnik mógłby już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Niektóre sprawy zaszły tak daleko, nie chodzi o zobowiązania finansowe, ale o sposób załatwiania problemów, że mogłoby to po prostu nie wyjść. Ale udało się opanować sytuację i w perspektywie dwóch, trzech lat powinniśmy osiągnąć pełną korporacyjną stabilność – będziemy wiarygodni dla banków. A na poziomie operacyjnym, kolejny proces licencyjny powinien dla Górnika przebiegać w spokojnej atmosferze.
To dopiero za rok. Pytanie czy ma pan obawy, że Górnik teraz nie otrzyma licencji.
– Nie. Wiedzieliśmy o zadłużeniu w stosunku do zawodników. Nie z wszystkimi zdążyliśmy wypracować porozumienie, czy to ze względów technicznych, jak na przykład z Krzysztofem Mączyńskim, który gra teraz w Chinach. Czasem ze względów ludzkich – wiadomo, że część zawodników chciała wykorzystać bliski termin składania wniosku licencyjnego i przyprzeć klub do muru. I ja nie mam im tego za złe, chcieli wykorzystać sytuację dla własnego dobra, bo wcześniej ktoś ich w pewnym sensie oszukiwał. Nie płacił, zbywał ich, a u niektórych zadłużenie sięga 2011 roku. Byliśmy zabezpieczeni, nawet gdyby któryś z zawodników nie podpisał porozumienia, mieliśmy pieniądze, aby mu zapłacić. Tylko znów odbywało się to na zasadzie: wyjmiemy z tej kupki i dołożymy do tej. Sporo dał nam mechanizm ostrzegania, który stosuje Komisja, wskazując na konieczne uzupełnienia we wniosku. Jednak uwagi wobec Górnika niewiele różniły się, albo nie różniły się w ogóle od uwag, które trafiły do innych klubów. Choćby obowiązek posiadania szerokopasmowego dostępu do Internetu na stadionie. Okazało się jednak, że firma, z którą pracujemy powiedziała, że stanie na głowie, aby rozwiązać ten problem. I to się udało, od przyszłego sezonu będziemy mieli szerokopasmowy Internet na bardzo wysokim poziomie przepustowości, testy zaczęły się już w trakcie meczu z Ruchem Chorzów. Te wszystkie tematy udało się załatwić, komplet dokumentów powędrował do Komisji ds. Licencji.
Dobrze, że zawodnicy się zgodzili.
– Bez ich dobrej woli, mogłoby się nie udać. Podeszli jednak do tematu z ogromną wyrozumiałością. Ja mogłem powiedzieć: mogę wam obiecać, że spłacę wszystko w czerwcu, podpiszcie i będzie wszystko super, a potem będę przed wami uciekał. Nie zrobiłem tego, za to pokazałem piłkarzom realne daty spłaty zadłużenia. Ktoś ma mniej, ktoś ma więcej, ktoś ma rozłożoną płatność na cztery raty, ktoś na czternaście, ale nikogo nie chciałem oszukiwać, mówiłem o realiach. Zaufali mi, bo wreszcie ktoś miał odwagę powiedzieć im prosto w twarz jak wygląda sytuacja. To z perspektywy codziennego życia jest ogromnie ważne. Wyobrażam sobie sytuację, że mówię zawodnikom, że w czerwcu wszystko będzie spłacone, ale do tego nie dochodzi. A ktoś już kupił samochód, ktoś inny dom, bo liczył, że w czerwcu kasa będzie na koncie. I co wtedy? Frustracja tylko mogłaby rosnąć. Ja chciałem tego uniknąć. Nie mam zamiaru nikomu utrudniać życia, chcę żeby było normalnie.
O jakich kwotach mówimy? Ile wynosi zadłużenie klubu wobec zawodników?
– Jak już mówiłem, te sprawy ciągną się od kilku lat. Zebraliśmy do kupy dosłownie wszystkie zaległości i czterdzieści procent od razu zostało spłacone. Na tyle było nas stać. Do tego doszedł Urząd Skarbowy, ZUS – tam litości również nie mieli, więc trzeba było zapłacić. Czterdzieści procent mamy wyczyszczone. To była jedyna metoda, aby przejść proces licencyjny. Zawodnicy na to przystali, mało tego – był piłkarz, który zastanawiał się czy skorzystać z opcji przedłużenia kontraktu z Górnikiem, ale po takim początku naszej współpracy od razu zadeklarował, że zostaje w Zabrzu.
Swoją drogą, rozmawialiście już ze wszystkimi zawodnikami, którym kończą się w czerwcu kontrakty?
– Tak. Rozmawiał z nimi trener, z niektórymi rozmawiałem również ja. Oczywiście ja skupiłem się na rozmowach z piłkarzami, z którymi chcemy przedłużyć umowy, bo taka grupa jest, choć przyznaję, że nie jest liczna. Zawodnicy, którzy mają korzenie na Śląsku sami powiedzieli, że chcą zostać w Górniku, a na przykład z Radkiem Sobolewskim jestem umówiony na rozmowy w połowie maja. Z tego co wiem, Radek rozważa inną propozycję, ale nie podjął jeszcze decyzji, bo po pierwsze w Górniku jest dobra atmosfera, o czym sam mi powiedział, a po drugie – czeka na rozwój sytuacji w klubie. Do rozmów wrócimy w połowie maja, zresztą ostatnio drużynie nie szło najlepiej, więc w trakcie walki o Grupę A nie chodziłem do szatni po meczach. Wiedziałem, że chłopaki i tak mają ciężkie głowy. To rzucało się w oczy, wystarczy, że widziałem ich kiedy schodzili z boiska. Jakby to miało wyglądać? Piłkarze przegrali mecz, a prezes wchodzi i się wymądrza albo przybija piątki? Na spotkaniu z drużyną wytłumaczyłem jednak, że nie jestem na nich obrażony albo, że coś mi się nie podoba, tylko wiedziałem, co czują. Sam grałem w piłkę, byłem trenerem i wiem, że obecność w szatni prezesa po porażce bardziej irytuje niż motywuje.
Radosław Sobolewski to jeden temat, innym jest Prejuce Nakoulma. Jest jeszcze szansa, że zostanie w Górniku?
– Praktycznie nie ma. Z tego co wiem, Prejuce ma już nagrany kontrakt we Francji. Ale rzecz jasna złożyłem mu propozycję. To w ogóle były bardzo interesujące rozmowy, bo non stop śmialiśmy się. Ja mówiłem, że muszę mu zaproponować nowy kontrakt, a on się śmiał i mówił: dziękuje bardzo za propozycję. Prawda jest taka, że dobry czas na sprzedaż Nakoulmy bądź przedłużenie z nim kontraktu minął rok temu. Z różnych względów do tego nie doszło… Ja oczywiście zapytałem Prejuce’a czy jest sens, abym mu proponował nową umowę, ale on grzecznie podziękował. Miałem świadomość tego, że ta rozmowa właśnie tak będzie wyglądała. Spotkało się dwóch dżentelmenów, którzy jasno sobie powiedzieli, na czym stoją.
Krótko mówiąc – na Nakoulmie Górnik nie zarobi, zresztą podobnie wygląda sytuacja w przypadku Pawła Olkowskiego.
– Znów – trzeba było myśleć o tym wcześniej. Nie chcę nikogo krytykować, ale należało znaleźć nić porozumienia z zawodnikami. Ja bym zaproponował piłkarzowi przedłużenie kontraktu dajmy na to o rok i obiecał, że w najbliższym oknie transferowym Górnik pomoże mu znaleźć klub. Można dorzucić też podział zysków z transferu między klub a zawodnika. Są sposoby, żeby znaleźć drogę do porozumienia. Tymczasem dziś sytuacja wygląda tak, że odejście za darmo z Górnika Olkowskiego i Nakoulmy traktować należy wyłącznie w charakterze porażki.
Kontrakt ważny ma za to Mateusz Zachara. Na nim Górnik również może zarobić, tylko za ile jest pan skłonny sprzedać napastnika? Milion, dwa, może trzy miliony euro?
– Mówiąc nieco żartobliwie, Górnik miał sporo szczęścia, że kontrakt Mateusza został automatycznie przedłużony, dzięki odpowiednim zapisom. I zastanawiam się, czy przypadkiem nie każda umowa powinna takie zapisy zawierać… Gdyby nie to, Mateusz również mógłby odejść od nas latem. Zresztą, nie wykluczam, że tak się właśnie stanie, choć osobiście uważam, że dla jego rozwoju najlepiej byłoby, gdyby jeszcze rok pograł w Zabrzu. Ale też nikogo na siłę nie będę zatrzymywał. Skoro Mateusz i jego menadżer mają inne podejście, zobaczymy jak rozwinie się sytuacja – czy będą w ogóle oferty. Wracając jednak do pytania, milion euro to pieniądze, które w zupełności by mnie zadowoliły. Trzeba patrzeć realnie na piłkę, a nie czekać na ofertę, która może nigdy nie nadejść.
W Górniku szykuje się rewolucja kadrowa?
– Nie wiem, czy to właściwe określenie. Mamy ponad trzydziestu zawodników na kontraktach. Sporej grupie umowy się kończą i nie ze wszystkimi zostaną one przedłużone. Każdy piłkarz został przeanalizowany przez trenera i odpowiedzieliśmy sobie na pytanie: kogo chcemy zatrzymać, a kto odejdzie. Trener przekazał zawodnikom nasze decyzje i fajnie z ich strony, że powiedzieli, iż do końca możemy na nich liczyć. Kto wie, czy któryś z nich taką postawą nie zapracuje sobie na zmianę zdania szkoleniowca.
Zamierzacie postawić bardziej na swoich zawodników, czy będzie szukać wzmocnień na zewnątrz?
– Jeśli trafi się okazja, oczywiście będziemy starali się pozyskać dobrego zawodnika. Niemniej, jak wspomniałem, kadrę mamy tak szeroką, że nie sądzę, żeby Górnik był bardzo aktywny w letnim oknie transferowym. Mamy kilku zawodników na wypożyczeniach, są wychowankowie, spokojnie poradzimy sobie z tą kadrą. Szczerze? Ja nie rozumiem dlaczego kontrakt z Górnikiem ma aż tylu zawodników. Finansowo klub szedł w dół, tymczasem podopisywano kolejne nowe kontrakty. To trzeba zmienić, jeśli chcemy, żeby Górnik wyszedł na prostą.
A poza tym, jaki ma pan pomysł, aby uzdrowić klub?
– Jest kilka sposobów. Ten oczywisty to rozmowy ze sponsorami. Na przykład w temacie sprzedaży nazwy stadionu. Mamy już jedną firmę bardzo poważnie zainteresowaną w wejście w współpracę z Górnikiem. Być może byłoby tych firm więcej, ale w trakcie rozmów biznesowych często słyszę, że sponsorzy boją się dać Górnikowi pieniądze, ponieważ wcześniej wpadały one jak do studni. Mówią: w porządku, damy ci pieniądze, ale musimy mieć pewność, że zostaną one wykorzystane na rozwój klubu, a nie na przejedzenie. Mówią – pokaż mi licencję. Nie jest łatwo działać w takich okolicznościach, ale po to są nasze starania, aby taka opinia przestała obowiązywać. Drugim tematem jest gra na nowym stadionie i jej koszty. Mamy plan rozwiązać to inaczej niż zrobiono to na pozostałych nowych stadionach.
Jak?
– Muszę zaznaczyć, że mamy bardzo dobre relacje ze Spółką Stadion w Zabrzu, która jest bardzo mądrze zarządzana. Prezes Dębicki trzyma budżet w ryzach, co mi się bardzo podoba – w przeciwieństwie do innych spółek o podobnym charakterze nie idzie drogą, że najpierw robimy długi, a potem staramy się wyjść na zero. Bo tak najczęściej działają takie spółki. Tu jest odwrotnie. Chcemy umówić się na wspólne zyski w skali roku. Wszystko jedno, ile meczów odbędzie się na stadionie, Górnik będzie miał konkretne pieniądze. Dla mnie to dobre rozwiązanie, bo jesteśmy w sytuacji, w której musimy wiedzieć na czym stoimy.
Kiedy nowy obiekt zostanie otwarty?
– Liczę, że w tym roku Górnik zagra już na nowym stadionie. Jesteśmy w trakcie przygotowywania planu marketingowego, by doprowadzić do sytuacji, w której regularnie na naszych meczach pojawiało się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To wcale takie proste nie będzie. Niektórym się wydaje, że Górnik ma kibiców i będą oni na stadionie zawsze. Ale dziś kibic się zmienił, dziś kibic ma wysokie wymagania, więc musimy go zachęcić do przyjścia na stadion. A na pewno nie zrobimy tego teraz przy pomocy obecnej trybuny, która była może i fajna, ale za czasów, gdy stadion nosił inne imię. Nie chcę mówić, że na otwarcie całego stadionu, ale tych trzech trybun planujemy zaprosić też Bayer Leverkusen, co gwarantuje nam umowa transferowa Arka Milika. Będziemy gotowi, kibice na nowym stadionie Górnika nie będą się nudzić.
Stadion, sponsorzy, jest jeszcze coś co zamierza pan zmienić w funkcjonowaniu Górnika?
– Rozmawiam z panią Prezydent Zabrza Małgorzatą Mańką-Szulik, aby miasto zgodziło się na udostępnienie akcji spółki także dla mniejszych akcjonariuszy. Chodzi o zbycie części akcji na rzecz na przykład lokalnych firm, co dałoby Górnikowi dodatkowy przychód. Na razie jednak to tylko moja chęć przekonania pani Prezydent do takiego rozwiązania.
Wracając do stadionu, plan marketingowy to jedno, a drugie – wyniki sportowe drużyny. One są gwarantem pełnych trybun.
– Rozumiem, że pijecie panowie do ostatnich wyników Górnika. Zgadzam się, że gdzieś został popełniony błąd. Być może w przygotowaniach do wiosny… Inna sprawa, że trzeba pamiętać, iż jednak ta drużyna przez długi czas mocno różniła się personalnie od tej, którą dysponował Adam Nawałka. Długo nie było Zachary, Olkowskiego, Przybylskiego, Kosznika, odszedł Mączyński, kontuzję leczył Danch. Oni teraz wracają, ale przecież to nie jest tak, że wraca Danch i od razu uzdrowi całą sytuację. Potrzeba czasu. Zawsze powtarzam, że jak w pewnym momencie wyjmiesz z zespołu jednego zawodnika, a za pół roku znów go wstawisz, to wszystko od razu nie będzie idealnie funkcjonowało. W związku z tymi wszystkimi problemami, nie zdziwiłbym się nawet, gdybyśmy do końca sezonu mieli problem z wygraniem choćby jednego meczu (rozmawialiśmy przed meczem Górnik – Ruch, który zabrzanie wygrali – przyp. red.). Mówię poważnie. W pewnym sensie zbawieniem dla nas był nowy system rozgrywek, który pozwolił Górnikowi mieć czystą głowę w kontekście walki o utrzymanie, ale też pozwolił skupić się na zmianach organizacyjnych w klubie.
Nowy system rozgrywek panu się podoba?
– Ja w ogóle jestem zwolennikiem amerykańskiego modelu sportu. W Stanach Zjednoczonych możesz wygrać wszystkie mecze w rundzie zasadniczej, ale w fazie play-off musisz jeszcze raz udowodnić, że faktycznie jesteś najlepszy. I tak też jest teraz w naszej Ekstraklasie. Ja jestem więc za, choć gdybym grał teraz o utrzymanie, być może miałbym inne zdanie (śmiech). Po podziale punktów oraz po wynikach dwóch pierwszych kolejek rundy finałowej, walka o pozostanie w lidze będzie niesamowita. Każdy mecz ma ogromny ciężar. A ja dziś żałuję, że nowy stadion Górnika wciąż jest w budowie. Kalendarz tak się ułożył, że gramy w rundzie finałowej przed własną publicznością z Ruchem Chorzów i Legią Warszawa. Takie mecze to gwarancja kompletu widzów. Czyli zyski, przy zapełnionym nowym stadionie w okolicach miliona złotych z jednego spotkania.
To na koniec proszę powiedzieć, nie dlaczego zdecydował się pan wrócić do piłki, ale dlaczego dziesięć lat temu zapowiedział pan, że już nigdy do niej wróci?
– Próbowałem zostać piłkarzem, potem byłem trenerem. Pracowałem z młodzieżą w GKS Katowice. Pamiętam, że pieniądze, które na tym zarabiałem ledwo starczały na dojazdy na treningi. Współpracowałem też z Adamem Nawałką, kiedy był trenerem Zagłębia Lubin. Zaczęliśmy od zwycięstwa 5:0 i wielkiej euforii, ale potem wyników brakowało i po dziewięciu kolejkach Adam podał się do dymisji, co również ja uczyniłem. Zresztą, tu w Zabrzu też przegraliśmy. Po tej wysokiej wygranej w pierwszej kolejce, z Górnikiem polegliśmy 2:3. Spaliśmy wtedy w Hotelu Ambasador i do dziś mam ręcznik z tego hotelu. Przypomina mi jak futbol szybko może sprowadzić na ziemię. Wróciłem do Katowic, pracę zaproponował mi trener Edward Lorens. Po kilku miesiącach zdecydowałem, że kończę z piłką. Po jednym z meczów kibice zaatakowali zawodników, oskarżali ich, że nie do końca grali uczciwie. Pomyślałem sobie: nie chcę być tego częścią, nie chcę bać się o zdrowie, ale nie chcę też pracować z kimś, kto może okazać się nielojalny. Poszedłem do Piotra Dziurowicza, który wówczas był prezesem GKS, i powiedziałem jak wygląda sytuacja. Zrozumiał. To ja mówię jeszcze, że nie dostałem żadnej wypłaty w Katowicach od 2 lat. Odparł: pieniądze jutro będą. I całość faktycznie mi zapłacił. Dziś się z tego śmiejemy z Piotrem, bo zdarza nam się razem startować w biegach.
Źródło: ekstraklasa.org
Foto: Kamil Dołęga/Roosevelta81.pl